Pierwsze spotkanie z Taycanem Turbo S latem 2020 r. pamiętam, jakby było wczoraj. Po kilkunastu dniach jazdy tym autem chciałem cofnąć czas i nigdy go nie poznać. Był genialny i rozczarowujący zarazem. Auto swoimi osiągami i prowadzeniem stawiało już wtedy, cztery lata temu wszystko na głowie. Taycan nie dawał szans żadnym samochodom spalinowym, ale też innym elektrykom. Nigdy nie siedziałem za kierownicą czegoś, co w taki sposób katapultuje do przodu, co tak rwie przed siebie. Dla tego auta powinno wymyślić się nową nazwę na przyspieszanie. Żadne dane techniczne nie oddadzą tego, co się dzieje, kiedy siedzicie za kierownicą lub co gorsza na miejscu pasażera, bo tu wrażenia są jeszcze bardziej ekstremalne. Jednak rozczarowań w nowym wtedy Taycanie też było kilka. Począwszy od jakości wykończenia, aż do kilku rozwiązań i detali, które były poniżej normy do której przez lata przyzwyczaiło mnie Porsche.
Hotelowy parking o świcie i początek podróży Taycanem z Sewilli
2276 km do celu. Nawigacja Porsche sama oblicza punkty ładowania
Od tego czasu minęły cztery lata. W świecie elektromobliności wydarzyło się bardzo dużo, a w Porsche jeszcze więcej. Inżynierowie z Zuffenhausen zmodernizowali i dopieścili Taycana, chcąc uczynić go jeszcze lepszym autem i jeszcze lepszym elektrykiem. Żeby sprawdzić, czy tak się stało podjąłem się wyzwania i przejechałem trasę nowym Taycanem przez pół Europy – z Sevilli do Stuttgartu, siedziby Porsche. Niemal 2300 km przez trzy kraje i Bóg wie ile stacji ładowania. No to w drogę.
Początek trasy i puste drogi na autostradach w Hiszpanii