Lubimy rywalizację: kto wyląduje pierwszy na Księżycu, kto skoczy wyżej, pobiegnie szybciej, zje więcej hot dogów w minutę, zbuduje szybszy pociąg czy mocniejszego SUV-a. W tej dziedzinie rywalizacji nie ma limitów i często głębszego sensu. Bo w sumie po co? Czy komuś są potrzebne kolejne rekordy? Nie, ale fajnie, że są, bo w jakimś sensie pchają nas do przodu i dają rozwój. Tak jak ten Aston Martin, który jest aktualnie najmocniejszym luksusowym SUV-em na świecie. No i w sumie najszybszym też. Czy komuś było potrzebne takie auto? Prawdopodobnie nie, ale fajnie, że jest. Bo, jak mawiał klasyk, mocy nigdy za wiele.
W SUV-ach nie jest istotny kąt nachylenia przedniej i tylnej części nadwozia, prześwit czy głębokość brodzenia. To auta, które w trakcie swojej ewolucji utraciły zdolności terenowe i zaczęły być bardziej pojazdami miejskimi czy autami do pokazywania się. W SUV-ie po prostu dobrze się wygląda. Chociaż z drugiej strony czasami można się nieźle zdziwić, kiedy ten czy inny przedstawiciel tego gatunku udowodni, że wjedzie, zjedzie i poradzi sobie całkiem nieźle w trudnym terenie.
Aston Martin DBX707
Nie wiem czy DBX707 ma takie zdolności, bo producent raczej skupił się na zupełnie innych walorach topowej wersji. Kręte drogi, długie tunele miały pokazać możliwości najnowszego Astona. I to udało się w 100 proc. Dzięki tunelom można było wsłuchać się w wyczynowy wręcz dźwięk silnika, a zakręty pokazały, że układ jezdny jest znakomicie zestrojony. Jednak... no właśnie, jest małe ale.
Taki tytuł jak najmocniejszy czy najszybszy niesie za sobą swego rodzaju brzemię. Wsiadając do auta, oczekujesz przysłowiowego wysadzenia z butów, liczysz na niesamowite wrażenia i coś, co zapiera dech w piersi. Kiedy tego nie ma, czujesz się nieco rozczarowany. Wyobraziłem sobie, że czterolitrowy silnik V8 o mocy 707 KM będzie ryczał i prychał, a przyspieszenie nie pozwoli mi oderwać pleców z oparcia. Nic takiego się nie stało.