Moje marzenie o alpejskiej epopei spełniło się w sposób, którego zupełnie się nie spodziewałem. Nie w ryku silnika, lecz w zaskakującej ciszy. Za kierownicą hiszpańsko-czeskiego duetu, który udowodnił, że w dzisiejszych czasach prawdziwa elegancja kryje się w efektywności, a nie w marnotrawstwie. Nigdy nie przypuszczałem, że legendarne Stelvio pokonam w Cuprze Tavascan, a Grossglockner – w Škodzie Enyaq RS.
Cupra Tavascan na pierwszym planie, a w tle Audi A6 e-tron i VW ID. Buzz
Na elektryczną wyprawę wystartowałem Škodą Enyaq RS, dumnie reprezentującą segment „sportowego” SUV-a, który – choć waży całkiem sporo (2164 kg) to dzięki nisko osadzonej baterii prowadzi się z zadziwiającą zwinnością. Pierwszy cel to Grossglockner Hochalpenstrasse. To jest ten rodzaj drogi, gdzie każdy, kto myśli, że samochody spalinowe osiągnęły szczyt efektywności, zderza się z rzeczywistością. Tam, gdzie tradycyjna motoryzacja musi wytężać się i hałasować, wydobywając z siebie wszystko, co ma, elektryk po prostu śmiga w górę. Owszem, zużycie energii podczas podjazdu jest wysokie, ale przy zjeździe szykują się energetyczne żniwa.
Skoda Enyaq RS
Klucz do sukcesu leży w rekuperacji. Zjazd z Grossglockner był wspaniałym spektaklem. Skoda, niczym wytrawny księgowy, zaczęła odzyskiwać każdą kilowatogodzinę, którą zużyła na wjazd. To jest rewolucja w podróżowaniu: samochód spalinowy musi marnować energię na hamowanie, my ją zachowujemy. Dzięki temu w dalszą podróż ruszyliśmy z minimalną stratą. Co jeszcze ważne, jedna karta wystarcza do aktywacji ponad 900 tys. punktów ładowania w całej Europie, a planer podróży samochodu sam uwzględnia topografię i optymalizuje postoje. Postój na uzupełnienie energii trwa dziś średnio tyle, co przerwa na kawę.