CZYTAJ TAKŻE: Toyota inwestuje kolejne 200 mln dolarów w startupy
Senard zaczął intensywnie rozmawiać z Elkannem, a panowie nawet się polubili. Do przyspieszenia doszło w ciągu ostatnich kilku tygodni, „podobno” Senard i Elkan rozmawiali wtedy po kilka razy dziennie. Nie ma między nimi bariery językowej, bo doskonale wykształcony Elkann studiował także we Francji i płynnie mówi w tym języku. Jako Włoch doskonale także rozumiał francuskie uwarunkowania społeczne, zwłaszcza bardzo delikatną sprawę przekazu informacji do związków zawodowych, czego nauczył się we Włoszech. Tymczasem negocjacje utrudniała sytuacja polityczna we Francji wywołana przez bunt „żółtych kamizelek”. Stąd zapewne tak czytelny i prosty komunika FCA, w którym podkreśla się, że nie może być mowy o jakimkolwiek zamykaniu fabryk, a raczej informuje o korzyściach, które mają wynieść po 5 mld euro rocznie dla każdej z dwóch stron.
Było załamanie
„Podobno” do załamania rozmów doszło w połowie kwietnia, potem jednak wróciły wzajemne obietnice: dostępu do rozwiązań związanych z elektryfikacją dla FCA i wsparcia przy wejściu na rynek amerykański dla Renaulta. Ostatecznie wszystko zostało dopięte podczas prywatnych kolacji Senarda i Elkanna, a żeby nie zaostrzać gorącego klimatu panującego w obu krajach w związku z kampanią wyborczą do Parlamentu Europejskiego, oficjalny komunika zdecydowano się opublikować dopiero w poniedziałek 27 maja. Ponieważ, jak teraz mówią analitycy, „na papierze wszystko wygląda wspaniale”, pomysł megafuzji zyskał natychmiastowe poparcie ze strony rządu francuskiego, który od dawna wspiera powstawanie przemysłowych czempionów. A cztery warunki, jakie postawił we wtorek, 28 maja planowanej fuzji Bruno Le Maire, francuski minister gospodarki i finansów są identyczne, jak deklaracje przedstawione w informacji FCA. Tyle, że m.in. nie mówi się tam o pozostawieniu „wszystkich” fabryk francuskich, a „wszystkich” fabryk obu firm.
CZYTAJ TAKŻE: Jest nowe auto dla fabryki Opla w Gliwicach
Wsparcie francusko-włoskie, bo o transakcji ciepło wypowiedział się również wicepremier Włoch Matteo Salvini nie oznacza jednak, że po obu stronach Alp można już otwierać prosecco i szampana. W tym tygodniu Jean-Dominique leci do Japonii na posiedzenie rady dyrektorów aliansu Renault Nissan i z pewnością spotka się z serią dociekliwych pytań. Wiadomo, że to Włosi dążyli do tego, aby chociaż na początku nie włączać do negocjacji strony japońskiej, bo sytuacja i tak już była skomplikowana. Ale ani FCA, ani Renault nie wykluczają, że ich megaholding może w dalszej przyszłości zostać poszerzony. Wcześniej jednak obie strony muszą się dobrze zgrać. Nie ma tu miejsca na kulturowe tarcia.
Na czym stoi Nissan
W tej rozgrywce Nissan nie znajduje się w korzystnej pozycji. – FCA podczas negocjacji ostro sprzeciwiała się naciskom francuskim, aby w końcowej umowie zapisać „nieodwracalność” aliansu z Japończykami, którzy w Renaulcie mają 15 proc. udziałów, ale za tym nie idą ani miejsca w zarządzie, ani prawo głosu. Jeśli więc akcjonariusze Renaulta zatwierdzą megafuzję, co wydaje się nieuniknione, to nowa firma będzie posiadała 43 proc. akcji Nissana i tyleż praw do głosu, podczas gdy Nissan będzie musiał się zadowolić pakietem zaledwie 7,5 proc. udziałów. Dodatkowo Japończycy będą mieli prawo do mianowania jednego członka do rady dyrektorów – tłumaczy sytuację Luca Cifferi, red. naczelny „Automotive News Europe” dziennikarz blisko związany z Johnem Elkannem. – A gdyby Nissan chciał mieć jakikolwiek wpływ na działalność nowego holdingu, to musi się liczyć z poważnym oporem i to w sytuacji, kiedy notuje spadek sprzedaży o 4,4 proc. do 5,5 mln aut, i spadek zysku o 45 proc. do 2,7 mld euro – dodaje Cifferi.