fot. Maciej Gis/moto.rp.pl
Nie będzie to szybka jazda bez trzymanki. Raczej długie i powolne zaprzyjaźnianie się. W tej opowieści nie liczą się wdzięki widoczne na pierwszy rzut oka, a to coś, co jest w głębi. W każdym bowiem można znaleźć coś, co przyciąga, daje nadzieję i sprawia, że odmienność staje się ciekawsza niż powszechnie stosowana unifikacja.
Kim jestem i skąd się wziąłem?
W pewnym sensie jestem szaleńczym tworem, który z idei stał się bryłą nieoczekiwanie wywołującą burzliwe dyskusje. Jednak zanim przejdę do sedna, niewtajemniczonym przypomnę, jak to wszystko się zaczęło.
CZYTAJ TAKŻE: Volkswagen T-Cross: Wesoły szczeniak
Spokojnie, nie będzie to historia zaczynająca się „za górami, za lasami, żył sobie szalony projektant…”. Moja historia jest nieco krótsza i zaczyna się nie aż tak daleko, bo we Francji. Tam zostałem wymyślony i narysowany. Jednak składają mnie jeszcze dalej, prawie na końcu Europy. Prawie, ponieważ powstaje w hiszpańskiej fabryce Villacerde PSA w Madrycie. Jak już mnie poskładali po raz pierwszy, zawieźli mnie do Szwajcarii, aby zaprezentować po raz pierwszy przed szeroką publicznością. Stało się to w 2014 roku podczas Genewa Motor Show. Choć trema była olbrzymia to okazało się, że w blasku fleszy i na językach dziennikarzy byłem przez długi czas. W końcu nie do końca było wiadomo, dla kogo jestem i gdzie jest moje miejsce w całym tym towarzystwie. Ostatecznie sklasyfikowali mnie jako crossovera postanowionego na płycie podłogowej PF1, którą współdzielę z moimi braćmi C3 i DS3.