Nasza trasa rozpoczyna się w Sopocie, zahacza o Łódź i kończy swój bieg w Warszawie. Do dyspozycji mamy cztery samochody – Audi RS e-tron GT, Audi e-tron S, Skodę Enyaq oraz Volkswagena ID.4 GTX. Pierwszy jest krewniakiem Porsche Taycana i zapewnia iście wyczynowe osiągi. Ma 598 KM, 830 Nm i napęd na obie osie. Do setki katapultuje się w 3,3 sekundy i rozpędza do 250 km/h. Jego akumulatory pozwalają w teorii na pokonanie ponad 450 km. Nieco większy zasięg zapewnia VW ID.4 z silnikiem o mocy 299 KM. Według danych WLTP tu zasięg wynosi 482 km. Podróż rozpoczynamy jednak w Skodzie, której bazowy wariant startuje z poziomu 184 400 zł. Wersja z magazynem energii o pojemności netto 77 kWh została wyceniona na niespełna 214 tysięcy zł. Nam jednak najbardziej zależy na zasięgu, a ten w czeskim pojeździe został wyrażony liczbą 534 km. Czy to wystarczy na kilkaset kilometrów autostradowej przygody?
Mit pierwszy – brak miejsc do ładowania
Według oficjalnych danych GUS-u, 45 procent Polaków mieszka w blokach. To oznacza, że ponad 17 milionów obywateli musiałoby zrzucać z okien przedłużacze, by swoim elektrycznym autem dojechać do pracy lub szkoły. Brzmi abstrakcyjnie, ale w głowach wielu osób utkwiło jako pewnik. Czy słusznie? Nie, bowiem na koniec września mieliśmy dostępnych blisko 1700 publicznych punktów ładowania. Kolejny słupki stawia Greenway, Orlen, Lotos, galerie handlowe, osiedlowe dyskonty, a także długo wyczekiwana sieć Ionity. Sporo z nich oferuje maksymalny transfer na poziomie 50 kW. Część zapewnia przesył rzędu 90 kW, ale to Ionity wychodzi przed szereg z punktem granicznym w postaci 350 kW. Pierwszą ładowarkę tej firmy spotkamy na MOP Olsze przy autostradzie A1. Warto wiedzieć, że współwłaścicielem spółki jest koncern z Wolfsburga. Kolejne miejsca już są adaptowane na potrzeby infrastruktury wysokiego napięcia. Do końca roku powinno stanąć ich sześć.
Mit drugi – ładowanie trwa wiecznie