Czy sądzicie o nazwie elektrycznego modelu Forda? Osobiści zaliczam się do tych, którym użycie nazwy Mustang i Mach do auta elektrycznego po prostu się nie podoba. To profanacja i rozmienianie historycznych osiągnięć na drobne. Elektryczny Mustang oznacza koniec z bulgotem, basowym dźwiękiem, koniec z niesfornością i koniec z pewną erą. Nasze wnuki tę nazwę będą kojarzyły z cichym SUV-em. Świat się kończy. Dokładnie taką ocenę miałem na początku tego roku, kiedy Ford pokazał model Mach-E. Teraz przyszedł czas na pierwsze jazdy. I powiem wam, że wsiadając za kierownicę tego e-Mustanga, po prostu nie chciałem, żeby on mi się spodobał. Liczyłem bardzo na to, że będzie fatalny, byle jaki i będę mógł powiedzieć: no zobacz Fordzie c najlepszego zrobiłeś.
CZYTAJ TAKŻE: Ford kończy produkcję jednego z najbardziej popularnych modeli
Kiedy po ogłoszeniu nazwy emocje nieco opadły i włączyło mi się bardziej trzeźwe myślenie, musiałem przyznać strategom z Ford Motor Company rację. Widząc liczbę publikacji o elektrycznym Mustangu i tzw. klikalność tego tematu, zdałem sobie sprawę, że oni nie mogli do tego samochodu użyć innej nazwy niż Mustang. Pomyślcie tylko, że Ford nazwałby swój pierwszy, zbudowany od podstaw samochód elektryczny np. Alaska. Czy wywołałby tyle zamieszania, dyskusji i poruszenia? Oczywiście, że nie. Temat wybiłby się na chwilę na czołówki w branży moto i przepadł w czeluściach innych i kolejnych nowości. A tak dyskusja, polemika i spory trwają właściwie do teraz i pewnie jeszcze jakiś czas będzie to dobry temat do rozmowy. Efekt jest też taki, że prawie wszyscy, również ci, dla których motoryzacja nie jest numerem jeden, słyszeli o elektrycznym Mustangu. O elektrycznym Fordzie Alaska dowiedzieliby się prawdopodobnie gdzieś, kiedyś, przez przypadek. Tak więc ze smutkiem i pokorą w kwestii wyboru nazwy, muszę przyznać Fordowi rację.