Z końcem bieżącego roku dokona się zmiana warty w klasie wyższej „leksusowej” – znika model GS, wchodzi ES. Nie czas ani miejsce, by roztrząsać tu kwestię, dlaczego Lexus przez całe dekady produkował równolegle dwa zupełnie różne auta klasy wyższej (w większości przypadków również na te same rynki) – ważne, że teraz i u nas pojawi się auto, które w skali globalnej należy do najważniejszych graczy.
fot. Lexus
Nowy ES zbudowany został na płycie podłogowej powstałej w zeszłym roku – jako trzeci model po Toyotach Avalon i Camry. Jest od nich jednak kompletnie innym samochodem, więc z góry radzę uciąć dywagacje na temat „drogiej odmiany zwykłej Toyoty” – bo gdyby przyjąć ten punkt widzenia, np. VW Passat (albo Tiguan) powinien być traktowany jako niemalże bliźniak Polo. Jeżdżą wszak na tej samej płycie podłogowej.
CZYTAJ TAKŻE: Audi A8 50 TDI quattro: Ukryte piękno
Płyta podłogowa jest ta sama ale tylko tak długo, póki nie pojawią się mocowane do niej inne elementy. Bo w przypadku Lexusa położono ogromny nacisk na strukturalną sztywność. Już więc pierwsze elementy poprzecznicowe sprawiają, że drogi obu Toyot i Lexusa ES rozchodzą się diametralnie. A to dopiero początek. Nie wdając się w niepotrzebne detale, wystarczy stwierdzenie, że Lexus uzyskał sztywność skrętną wyższą od wszystkich rywali, także tych najbardziej utytułowanych, europejskich. A ten parametr był Japończykom ogromnie potrzebny, bo nowy Lexus ma kompletnie inny układ jezdny, niż robiony dotychczas.