Mówimy o okresie niepohamowanego rozwoju silnika spalinowego i dopieszczania ego inżynierów. Mogli wtedy bez żadnych hamulców konstruować wyjątkowe i potężne widlaste silnik V8, V10 i V12 lub W12, które niczym smoki spalały hektolitry paliwa zamieniając każda krople życiodajnego paliwa w energię.
fot. moto.rp.pl/Maciej Gis
fot. moto.rp.pl/Maciej Gis
Wszystko zaczęło się w 1904 roku, kiedy to firma Putney Motor Works zbudowała pierwszą jednostkę V12. Miała ona pojemność skokową 18,4 litra, moc 150 KM i ważyła… 430 kg. Ten silnik był głównie wykorzystywany do napędu łodzi wyścigowych. Pod maskę samochodu V12-tka trafiła dopiero w 1913 roku. Toodles V został skonstruowany przez brytyjską firmę Sunbeam, a świat go zobaczył podczas wyścigu w Brooklands. Ta jednostka była wręcz kompaktowa – 9 litrów pojemności, 200 KM mocy i waga ledwie 340 kg. Od tego czasu zaczął się boom na takie konstrukcje, przeznaczone do wyjątkowych samochodów. Można długo wymieniać marki, opracowywały swoje potężne V – Daimler, Maybach, Rolls Royce, Jaguar, Ferrari, Lamborghini, Toyota, BMW, Mercedes-Benz, Bentley, McLaren, Bugatti, Aston Martin czy Audi. Co ciekawe konstrukcja V12 znalazła nawet zastosowanie… w odrzutowcach.
Z pokolenia na pokolenie
Lata mijały, motoryzacja stawała przed różnymi wyzwaniami, jednak sztandarowe jednostki napędowe, mimo zmian i ulepszeń, cały czas miały się dobrze. Aż okazało się, że trują, i to strasznie, Do akcji weszli ekolodzy, którzy zaczęli zmieniać także motoryzację. I może nie jest to zły kierunek, zwłaszcza dla planety, ale emocji związanych z supersamochodami ubywa. Na szczęście niektórzy producenci cały czas jeszcze starają się przemycić nutkę V <6 do czasów transgenicznego łączenia dwóch kiedyś odmiennych światów.