Nie wiem dlaczego, ale właśnie Ford sprawia, że uwiera mnie mój własny PESEL. Tak jak prezentacja czwartej generacji Focusa przypomniała mi o premierze pierwszej, tak literki ST przywołały wspomnienia pierwszych jazd Focusem ST 170 i Mondeo ST 220 w okolicach Nicei. Dziś brzmi to może nieco śmiesznie, te 170 koni i Sport Technology (bo tak rozwija się skrót ST), ale w 2002 r. to było coś, dziś najmocniejsza, „cywilna” wersja Focusa ma 182 KM. Z trzech cylindrów. Z kolei w przypadku Mondeo i oferującego 226 KM benzynowego silnika V6 uczucia mam zgoła inne – to żal i tęsknota za czymś, co minęło.
fot. Wojciech Romański
Dziś najmocniejszą wersję tego auta klasy średniej napędza dwulitrowy diesel o mocy 190 KM, a jeśli nie liczyć wykorzystującej technologię Toyoty hybrydy o mocy systemowej 187 KM, najmocniejszy silnik benzynowy to półtoralitrowy, czterocylidrowy EcoBoost o mocy 165 KM. Pochodzący z tej samej rodziny, ale odarty z jednego cylindra i wykręcony do 200 KM 1,5 l EcoBoost, ten sam, o którym wspominałem przy okazji Focusa, trafił pod maskę Fiesty ST. Tej, którą – jak deklarowałem – nie chciałem jeździć, choćby dlatego, by nie szargać pamięci dawnych i bardziej współczesnych modeli ST z porządnymi, soczystymi jednostkami. Posypuję dziś głowę popiołem. To było zbyt pochopne i emocjonalne.
Szukanie dziury w całym
Ale zaczną od tego, co mi się nie podoba, miejmy to za sobą. Fiesta, nie tylko ST, to taki model auta, którym najchętniej – gdyby się dało – jeździłbym na zewnątrz kabiny. Bo tam jest naprawdę świetnie. Moim zdaniem zdecydowanie lepiej niż w przypadku poprzedniej generacji, choć zdania w tej materii są akurat podzielone. Świetną robotę przy kreowaniu wizerunku mocarza robią przednie reflektory z ledowym obrysem świateł do jazdy dziennej (aby je mieć akurat nie trzeba inwestować w ST) w połączeniu z drapieżnie żebrowanym, podwójnym grillem.
CZYTAJ TAKŻE: KIA Stinger 2,0 T-GDI: Nie jestem szarą myszką