W 2003 roku Continental GT szokował. Przyzwyczajeni do barokowej, kanciastej stylistyki klienci Bentleya dostali nowoczesne, zrywające z tradycjami coupe. Coś absolutnie nowego. To auto było jednym z pierwszych dużych ruchów po przejęciu marki przez grupę Volkswagena. Strzałem w ciemno, bo nie było wiadomo, jak zareagują na to ci, którzy mieli je kupić. Okazał się strzałem w dziesiątkę. Za Bentleyem ustawiła się kolejka. Nie dziwi mnie to. 15 lat temu Continental GT odskoczył konkurencji. Rolls był w tamtym czasie zastygły jak lawa, a Mercedes o rządził, ale o jeden poziom niżej. Oczywiście znaleźli się malkontenci. Narzekali na użycie we wnętrzu niektórych elementów z Volkswagena Phaetona. Tyle, że narzekali ci, których i tak nie było na to auto stać. Bentley Continental GT stał się najchętniej kupowanym modelem marki. Od rozpoczęcia produkcji sprzedano ponad 66 000 egzemplarzy. Lepszej rekomendacji nie trzeba.
Bentley Continental GT
Lata mijały, a on się nie zmieniał. Mało tego, nie dostawał zmarszczek czy nawet worów pod oczami. Zmodernizowano go dopiero w 2011 roku. Zmiany zewnętrzne były minimalne. Również w środku wygładzono kilka elementów. Głębokich zmian w tym aucie nikt nie chciał i nie potrzebował. Po piętnastu latach można o Continentalu powiedzieć to samo – możesz być, taki jaki jesteś, nie musisz się zmieniać, a jednak. Do salonów wjeżdża właśnie nowa generacja. Zmieniona tak, żeby poprawić, ale nic nie zepsuć.
Pod maską nadal pracuje cichym i równym rytmem silnik W12. Ekologia ekologią, ale dwanaście cylindrów musi być. Sześć litrów pojemności, dwa turbodoładowania, 635 KM mocy. W dzisiejszych czasach prawdziwy egzotyk. Takie jednostki konstruuje się dla całych pokoleń. Trwałe, ciche, gładko pracujące. W12 miał swoją premierę w Volkswagenie Phaetonie. Znakomitej limuzynie, która od początku była skazana na porażkę.
Bentley Continental GT