Największą jej ofiarą byłaby motoryzacja, a to przełoży się na podwyżki cen samochodów po obydwóch strach i Atlantyku i Pacyfiku. Taki scenariusz jest nieunikniony, jeśli prezydent Donald Trump rzeczywiście spełni swoją groźbę i wprowadzi cła na importowane z Europy samochody osobowe i komponenty do ich produkcji. W przypadku aut niemieckich ma to być nawet 35 proc. ich wartości, a dla reszty 25 proc.
Rozładunek Volkswagenów w porcie w Jacksonville na Florydzie / fot. Mark Elias/Bloomberg
Rządzą groźby
– Niestety jest tak, że prezydent USA rządzi groźbami, które potem wprowadza w życie, dlatego są one bardzo niebezpieczne – uważa prof. Ferdinand Dudenhoffer z Centrum Analiz Motoryzacyjnych na Uniwersytecie w Duisburgu. I w tym przypadku nie ma żadnego znaczenia, że do takich działań nie ma żadnej podstawy prawnej. W przypadku ceł na stal i aluminium prezydent USA stwierdził, że ich import stanowi zagrożenie dla amerykańskiego bezpieczeństwa narodowego. W przypadku samochodów używa podobnego uzasadnienia, ale ten argument nie wystarczy i wiadomo, że decyzja prezydenta USA byłaby natychmiast oprotestowana na forum Światowej Organizacji Handlu (WTO). Tyle, że tam postępowania trwają latami. I w najlepszym razie Europa dostałaby prawo do nałożenia ceł na auta amerykańskie. W tej sytuacji efektem byłby natychmiastowy wzrost cen.
CZYTAJ TAKŻE: Europejczycy inwestują w samochody elektryczne w… Chinach
– Ucierpią przede wszystkim konsumenci, bo nie będziemy mieli innego wyjścia, jak budowanie fabryk w każdym kraju oddzielnie. To oznacza, że auta muszą podrożeć – uważa Li Shufu, prezes i właściciel chińskiego Geely, firmy która przejęła Volvo. I nie ma wątpliwości, że Chińczycy odpowiedzą takimi samymi cłami. Prezes Volvo, Hakan Samuelsson jest ostrzejszy w swoich wypowiedziach.