Prawie trzy lata temu Nissan przejął borykające się wówczas z kłopotami Mitsubishi. Jak zmieniła się firma po utracie niezależności?
Widzę same dobre strony takiego rozwoju sytuacji. Integrujemy się z dużą grupą motoryzacyjną produkującą i sprzedającą ponad 10 mln aut rocznie. Dzięki temu mamy praktycznie nieograniczony dostęp do najnowszych rozwiązań technologicznych, płyt podłogowych i napędu. Gdybyśmy pozostali wyłącznie niezależnym Mitsubishi Motors, nie mielibyśmy tego wszystkiego. To jest więc zdecydowanie korzystne. Natomiast pojawiły się wyzwania związane z naszą tożsamością, niezbędną dla utrzymania mocnej pozycji na rynku. Wcześniej Mitsubishi było silną marką, ale i teraz przecież nie jest mylona z Nissanem czy Renaultem. Dla mnie jako szefa marketingu i sprzedaży jest to w tej chwili największe zadanie. Jestem gotowy naprawdę dużo zrobić, żeby nie „rozwodnić” naszego DNA.
Co w takim razie zamierza pan zrobić?
Nie ma tutaj specjalnie trudnych zabiegów. Auta Mitsubishi wyglądają zupełnie inaczej niż renaulty czy nissany. Są łatwo rozpoznawalne na ulicy. Inne jest także to, co mamy pod maską. Wprawdzie mamy dostęp do tych samych technologii, ale w naszej grupie jest tak, że każda marka może z nich wybrać to, co jej najbardziej odpowiada. Zdecydowaliśmy się więc na wizerunek, jaki mamy od lat, czyli producenta SUV-ów, które jako pierwsi wprowadziliśmy na rynek, jeszcze w czasach, kiedy nawet określenie SUV nie istniało, a poza tym aut z napędem elektrycznym i hybryd ładowanych z podłączeniem do gniazdka. Będziemy również marką „technologiczną” i zrobimy wszystko dla utrzymania wizerunku marki „muskularnej”.
Chcecie utrzymać wizerunek „muskularny”, ale już widać, że powoli odchodzicie od „pudełkowatego” kształtu karoserii, widać to po modelach Eclipse Cross i Englelberg Tourer. Jak w takim razie zamierza pan utrzymać wcześniejszy silny wizerunek Mitsubishi?