Do światowej motoryzacji wprowadził prawdziwą globalizację. Z tego powodu nazywany był „Człowiekiem z Davos” lub „Davos Man”. Oczywiście miał na to wpływ fakt, że był stałym gościem na tym forum, ale stał się symbolem człowieka prowadzącego biznes na całym świecie. Z taką samą łatwością rozmawiał z Władimirem Putinem, jak z brytyjskimi premierami. Kiedy poszedł do Theresy May przypomniał jej, że w gabinecie premiera Wielkiej Brytanii był wcześniej od niej. Bo odwiedzał i Davida Camerona i Gordona Browna. Do obecnej szefowej brytyjskiego rządu poszedł, żeby jej powiedzieć o zamiarze wycofania się z fabryki w Sunderland z powodu Brexitu. Kiedy wychodził, mówił już tylko o nowych inwestycjach i produkcji kolejnych modeli.
fot. Calvin Sit/Bloomberg
Nawet 10 lat…
I chociaż Francuzi za wszelką cenę chcą ratować pozycję Renaulta w sojuszu Renault Nissan Mitsubishi, to na rynku mało jest współczucia dla Carlosa Ghosna, który ten sojusz wymyślił, scementował i przygotował strategię na przyszłość. Miał nim zarządzać przynajmniej do 2022 roku, kiedy skończy 67 lat. Wielokrotnie mówił, że wcześniej nie zamierza rezygnować. To zresztą powód, dla którego nie wychował sobie następcy. Teraz w Japonii za wieloletnie oszustwa podatkowe grozi mu nawet 10 lat więzienia. Prawdopodobieństwo że wyjdzie z aresztu za kaucją jest niewielkie, a nawet jeśli – według ocen japońskich mediów – wyniosłaby ona przynajmniej kilkaset milionów dolarów.
CZYTAJ TAKŻE: Sojusz Renault Nissan Mitsubishi trzeszczy w szwach
Zarabiał rocznie ponad 17 mln euro, w ciągu 8 lat ukrył dochody na wysokość ponad 44 mln dolarów. Jakby tego było mało, naciągnął jeszcze Nissana na wybudowanie, odnowienie, bądź kupno domów w Rio de Janeiro, Paryżu, Bejrucie i Amsterdamie. I nie oszczędzał. Na swoje przyjęcie weselne w Wersalu w marcu 2017 zaprosił tysiące osób, a scenariusz wydarzenia był oparty na filmie „Maria Antonina” Sofii Coppoli. Latał prywatnym odrzutowcem albo helikopterem i nie szczędził na operacjach plastycznych, bo za wszelką cenę chciał wyglądać młodo. Dokąd nie pojechał, był przyjmowany nie jako szef globalnej firmy, ale jako głowa państwa, a w Azji niemal jak cesarz. W szkołach biznesu uczono o jego metodach zarządzania.