fot. moto.rp.pl/Iven Bambot
Bo Hilux to Toyota z poprzedniej epoki, kiedy wszystko było inaczej. Podobnie zresztą jak Land Cruiser. Niby są modyfikowane, ale nie oznacza to jakichś drastycznych zmian, raczej pełzającą ewolucję. To konstrukcje, które raczej nie będą trendsetterami ultranowoczesnych rozwiązań, bo ich siła tkwi w tym, jakie są. I choć np. Ford pracuje nad elektryczną wersją kultowego F150, a prototyp niedawno spektakularnie pociągnął skład liczący 10 wagonów wypełnionych… 42 Fordami F150 (całość ważyła – bagatela – 567 ton), to jednak akurat w przypadku pick-upów swego rodzaju „wczorajszość” jest jak najbardziej na miejscu. A klekot diesla do tej formuły pasuje jak ulał. I niech mi się ekologowie tutaj nie burzą, bo akurat Toyota równoważy ten ukłon w stronę tradycji rosnącą sprzedażą nowoczesnych hybryd.
fot. moto.rp.pl/Iven Bambot
fot. moto.rp.pl/Iven Bambot
Szerzej, dłużej, więcej…
Hilux ciągnie za sobą kawał historii. Za protoplastę tego pick-upa może uchodzić model Type G1, produkowany od 1935 r. Znana do dzisiaj nazwa zedebiutowała w 1968, auto zastąpiło wcześniejszy model Stout. Żeby było zabawnie, Hilux to skrót od angielskiego określenia highly-luxurious, zaiste, trzeba było mieć spore poczucie humoru, żeby to wymyślić. Obecna generacja, która też już swoje przeszła, zadebiutowała w 2015 r. a na rynek weszła rok później, nosi numer osiem. Umówmy się, rewolucji nie było. Pick-up nieco urósł (jakby wcześniej nie był wystarczająco duży) – ma 5330 mm długości (o 75 mm więcej), 1855 mm szerokości (plus 20 mm) oraz 1815 mm wysokości.