Królowie Mordoru – tak kiedyś nazwano wielką czwórkę z segmentu D (Volkswagen Passat, Skoda Superb, Opel Insignia, Ford Monedo), które były znakiem korporacyjnych menedżerów średniego szczebla, a niekiedy i mierzyły wyżej. Jednak wraz ze zmianą warty na liście popularności segmentowej, wspomniani królowie zaczynają tracić fanów, tylko czy zasłużenie? Postanowiłem sprawdzić, czy Opel Insignia kombi wciąż ma to coś, co kiedyś przyciągało miliony.
fot. moto.rp.pl/Maciej Gis
Zanim jednak przejdziemy bezpośrednio do bohatera tego testu, warto przypomnieć od czego tak naprawdę wszystko się zaczęło. Model Insignia pojawił się na rynku w 2007 roku, jako następca znakomitej Vectry. Był zbudowany na bazie płyty podłogowej GM Epsilon II, którą wykorzystywana była również m.in. w Buicku LaCrosse, Saabie 9-5 II czy Chevrolecie Malibu. W 2011 roku auto przeszło lekki lifting. Wprowadzono nowe wzory felg, kolory nadwozia oraz tapicerek. Jednak dopiero w 2013 roku Insignia dostała nową twarz – wymieniony został pas przedni, dzięki temu auto zyskało więcej charyzmy.
fot. moto.rp.pl/Maciej Gis
Cztery lata później do oferty wjechała druga generacja. Tym razem marka postanowiła postawić samochód na płycie podłogowej GM E2XX, współdzielonej z Chevroletem Malibu. I tak oto dochodzimy do bohatera tego testu, czyli Insigni w wersji kombi w odmianie Country, o 25 mm wyższej od normalnego Tourera, wyposażonej w benzynową jednostkę napędową o mocy 200-koni mechanicznych i automatyczną skrzynię biegów. Przestrzeń we wnętrzu, pojemność bagażnika oraz wygodne fotele z certyfikatem AGR sprawiają, że jest to auto stworzone do podróżowania. To widać już na pierwszy rzut oka.