Chodzi o czynnik AdBlue, komponent wykorzystywany w nowoczesnych silnikach diesla, niezbędny do procesu selektywnej redukcji katalitycznej (SCR), czyli przekształcania (redukowania) tlenków azotu w nietoksyczny azot i parę wodną. Robi się go właśnie z zagęszczonego mocznika, choć naprawdę mogłem żyć bez tej wiedzy. Wiem, że taki sam płyn mam w każdym współczesnym ropniaku, ale może jednak przy kolejnym face lifcie Hyundai zmieniłby ten napis na mniej dobitny: „Wskaźnik AdBlue”. Brzmiałoby to lepiej.
fot. Krzysztof Galimski
Z zewnątrz Hyundai Santa Fe to typowy, duży SUV. Długi, szeroki i wysoki – wszytko tak, jak nakazują kanony projektowania podobnych aut. Zgodnie z obecną modą, jest pełen przetłoczeń i fantazyjnie poprowadzonych linii. Jest ładny, ale nie przestylizowany. Dlatego nie powinien się szybko zestarzeć.
fot. Krzysztof Galimski
Wnętrze utrzymano w dwóch kolorach, co trochę rozświetla potężną kabinę pojazdu. Zaprojektowano ją z rzadką fantazją. Wygląda, jakby była złożona z niezależnych od siebie klocków. To robi naprawdę dobre wrażenie. Podobnie jak jakość materiałów, którym nie sposób czegokolwiek zarzucić. Przede wszystkim zachwycają bardzo, ale to bardzo dobre fotele. Gdy chce się wydłużyć podparcie udowe, to pomiędzy właściwym siedzeniem, a wysuwająca się podpórką nie powstaje jakakolwiek dziura. To nie tylko jest wygodne, ale też pomaga w utrzymaniu porządku. O jednym elemencie wyposażenia warto wspomnieć. To system, który ostrzega o pozostawieniu dziecka (albo zakupów) na tylnej kanapie. W USA to bardzo popularne rozwiązanie, u nas spotykam się z tym po raz pierwszy.