Po chwili byłem zagrzebany do połowy koła. Zamiast grzecznie jechać przed siebie, moja i20 Active ślizga się wystrzeliwując spod kół fontanny brunatnej mazi. A wszystko zaczęło się od jednego telefonu. – To samochód dla działkowca, wiec zrób odpowiednie zdjęcia. Pojedź w jakiś las czy w inne miejsce, gdzie nie ma asfaltu. – zamarudził mi przez słuchawkę redaktor Romański. Pewnie. Nie ma problemu. Lasów mamy w okolicy dostatek. Szkoda tylko, że akurat przez kilka dni wcześniej porządnie padało. Ale, koniec końców, samochodzik wyjechał o własnych siłach. Byłem z niego naprawdę dumny. Do tego stopnia, że wjechałem nim w kolejne, głębokie błoto. To już był zupełnie idiotyczny pomysł. Co prawda znów niechcący, bo ponownie pomyliłem się w ocenie stabilności gruntu, ale liczy się fakt. Jednak i za drugim razem także udało się wyjechać. Szacunek.
fot. Krzysztof Galimski
Wersja „Active” z zewnątrz tylko w niewielkim stopniu przypomina zwyczajnego Hyundaia i20. Trzeba się chwilę popatrzeć by odkryć, że wszystkie linie miejskiego Koreańczyka zostały tu zachowane. Lekkie podniesienie zawieszenia, plastikowe osłony i relingi dachowe optycznie wprowadzają spore zmiany. Czy na lepsze? To już kwestia gustu – jeżeli ktoś lubi uterenowiony styl, to owszem, modyfikacje powinny mu się podobać.
CZYTAJ TAKŻE: Ford Ka+ Active 1.2 Ti-VCT: Nie tylko dla działkowca
Wnętrze jest przyjemnie przestronne. Trudno, żeby było inaczej, bo akurat od tej strony to normalny i20. Tyle, że bogato wyposażony. Jest nawet – co się w tej klasie cenowej właściwie nie zdarza – podgrzewana kierownica. Cudowna rzecz na zimę. Co zaskakuje – nie ma natomiast nawigacji. Nawet w opcji. Może dlatego, że jest tylko jedna wersja wyposażeniowa i praktycznie niczego nie można w niej zmienić. W cenniku są tylko dwie możliwości dopłaty – 800 zł za 17-calowe felgi aluminiowe i 2000 zł za lakier metaliczny albo perłowy. To by było na tyle. Innych możliwości personalizacji nie przewidziano.