W Europie jest coraz mniej ładowarek, które dają możliwość naładowania samochodu elektrycznego za darmo. Z pewnością nie należą do nich punkty ładowania od Tesli, zwane Superchargerami. Marka stworzona przez Elona Muska ostatnio rozpoczęła proces montażu na Starym Kontynencie najnowszych urządzeń w wersji V3. Zgodnie z zapowiedziami nowe ładowarki, dzięki zwiększonej mocy do 250 kW, mają pozwolić podnieść zasięg auta o 120 km w zaledwie 5 minut, a w procesie ładowania „do pełna” skrócić czas o połowę.
CZYTAJ TAKŻE: Tesla najniebezpieczniejszą spółką na Wall Street
Wizja szybszego ładowania (za pośrednictwem superchargerów V3) okazała się jeszcze ciekawsza, kiedy wykryto błąd w oprogramowaniu. Tym samym z urządzeń teoretycznie przeznaczonych dla samochodów Tesli, mógł skorzystać każdy, kto ma złącze CCS2. Co więcej można było robić to za darmo. Pierwsze informacje na ten temat pojawiły się w Niemczech. Szybko jednak okazało się, że taka sytuacja ma miejsce w całej Europie. Kuriozum sytuacji jest o tyle większe, że jeżeli ktoś podjechał naładować Teslę, a nie miał wykupionego pakietu darmowego ładowania, to operator naliczał mu opłatę zgodną z cennikiem. W przypadku innych samochodów elektrycznych odbywało się to bez kosztowo.
Wieści szybko się rozeszły w internecie. Na reakcję użytkowników elektryków nie trzeba było długo czekać. W niedługim czasie pojawiły się pierwsze wpisy na portalach społecznościowych, że krążące informacje o błędzie oprogramowania są prawdziwe. Z tej wyjątkowej okazji skorzystali choćby właściciele Volkswagenów e-UP i e-Golfów, Hyundaiów Ioniq, i innych w pełni elektrycznych modeli. W niemieckim Hermsdorfie powstało nawet porównanie maksymalnej mocy ładowania poszczególnych aut. Okazało się, że Kia e-Niro jest w stanie maksymalnie „pociągnąć” 56 kW, a Porsche Taycan ponad 125 kW.