Mówi cicho, bo wie doskonale, że wtedy ludzie go słuchają. Nie wdzięczy się do rozmówców, nie snuje wielkich planów. Jest do bólu konkretny. Nienawidzi pytań osobistych albo grzecznościowej wymiany zdań. To nie jego styl.
Mike Manley najlepiej czuje się w swetrach i bluzach, podobnie jak jego dotychczasowy szef Sergio Marchionne / fot. Laura McDermott/Bloomberg
Kiedy był pytany, czy szykuje się na następcę Marchionne i czy wie, że jest typowany na to stanowisko, udawał, że nie słyszy pytania i natychmiast wracał do rozmowy o Jeepie. – Jeśli teraz nie wykorzystamy okazji i nie przyspieszymy tempa wzrostu, w styczniu nie będę miał o czym gadać – mówił podczas marcowego salonu samochodowego w Genewie. Od najbliższych współpracowników wymaga tyle, co od siebie, w czym przypomina Sergio Marchionne. Cieszą go innowacyjne pomysły, szybkie reakcje na zmiany rynkowe, sukcesy sprzedażowe, nie marketingowe. – Mogę mu dać 50-stronicowy raport pełen tabelek i wskaźników, a on bezbłędnie trafi na liczbę, która został wpisana przez pomyłkę — mówi jeden z najbliższych współpracowników Manleya. – Jego uwadze nie ujdzie najmniejszy błąd, to jakaś magia- dodaje.
Od dealera do szefa koncernu
Człowiek, który zaczynał karierę jako dealer Jeepa w Wielkiej Brytanii, zrobił z tej marki maszynkę do zarabiania pieniędzy. Odbudował biznes Chryslera w regionie Azji i Pacyfiku, wyprowadził FCA na rynki światowe i skutecznie wypromował nie tylko markę Jeep, ale i Ram, bo dotąd zarządzał obydwoma. Tak jak Marchionne jest pracoholikiem i oczekuje od otoczenia tego samego. Ale inaczej niż były szef podchodzi do mediów. Marchionne lubił z dziennikarzy kpić, żartować z nimi. Kiedy stawał przed kamerą, zaczynał od pytania: czy ktoś słyszał jakiś dobry kawał? Albo: gdzie kupiłeś ten sweter? Manley przychodzi i broń Boże, żeby ktoś mu chciał upudrować nos. Mówi cicho, tonem nie znoszącym sprzeciwu: – No szybko, miejmy to z głowy, muszę wracać do pracy.
CZYTAJ TAKŻE: Mike Manley, prezes Jeepa: Będę miał naprawdę małe auto