Ministerstwo Klimatu utrzymuje, że prace nad programem dotacji do zakupu samochodów elektrycznych wciąż trwają. Jak poinformowało „Rzeczpospolitą” w czwartek biuro prasowe resortu, w najbliższym czasie ma on przedstawić zmienione rozporządzenia i szczegóły dotyczące programu. Kiedy konkretnie – nie wiadomo.
Jednak branża motoryzacyjna już straciła cierpliwość. Jeszcze jesienią ub. roku zakładano, że dopłata do e-auta może sięgnąć 37,5 tys. zł (z ograniczeniem do 30 proc. wartości). Na początku tego roku pojawiły się doniesienia o zmniejszeniu wsparcia do niespełna 19 tys. Teraz i ta wielkość jest mocno wątpliwa. Zwłaszcza wobec rządowych wydatków na łagodzenie skutków epidemii. – Jest mało prawdopodobne, by rząd wspierał zakupy aut, które ważni politycy traktują jako zabawki dla bogaczy. Prawdopodobnie skończy się na ulgach podatkowych, ale takich, na których budżet nie straci – słychać wśród przed-stawicieli branży.
Wydawało się, że dopłaty są już blisko: wsparcie miało być uruchomione w grudniu ub. roku, potem w lutym 2020 r., po wejściu w życie przepisów zwalniających dopłaty z podatków PIT i CIT, których brakowało do rozpoczęcia naboru wniosków. Importerzy są wściekli, bo przez rządowe zapowiedzi zwiększyli wydatki na promocję i zaczęli przyjmować zamówienia od klientów, a ceny i specyfikacje aut zostały skalkulowane pod program dopłat. Przykładowo Nissan obniżył ceny modelu Leaf do takiego poziomu, by jego wersja Acenta z akumulatorem 40 kWh mieściła się w limicie 125 tys. zł brutto i ściągał dodatkową partię aut z Europy Zachodniej. Wciąż są w ofercie, ale dopłat nie ma.
Nissan Leaf.