Komfort przede wszystkim
Z Warszawy do miejscowości Sebes, gdzie zaczyna się Transalpina, jest około 1000 km. Żeby się tam dostać, trzeba przejechać pół Polski, a dalej przez Słowację i Węgry. Przez większość czasu jedzie się drogami szybkiego ruchu, co oznacza, że w motocyklowym siodle trzeba w jednej pozycji spędzić cały dzień. Nie jest to przyjemna perspektywa. Trzeba liczyć się z bólem czterech liter, odciskiem na kciuku od trzymania manetki gazu, mrowieniem w nogach i dyskomfortem w niektórych stawach. Nie znam motocykla, który wyeliminuje te niedogodności całkowicie. Dopóki ktoś nie zaprojektuje „autonomicznego tapczanu na dwóch kółkach”, dopóty fani jednośladów muszą liczyć się z tym, że czasem będzie bolało. Można jednak ten ból minimalizować i testowany V-Strom robi to wzorowo. Szeroka kanapa, ustawiona na wysokości 830 mm, a także położenie podnóżków i kierownicy sprawiają, że łatwo zająć wygodną, wyprostowaną pozycję, przy której bardzo dobrze steruje się maszyną. A jak kręgosłup zaboli, to można się lekko przygarbić i podeprzeć na baku, który jest szeroki i tak wyprofilowany, by wpasować tam swoje kolana i uda.
fot. moto.rp.pl/Piotr Zając
Foto: moto.rp.pl
Na trasach szybkiego ruchu bardzo docenia się wszystko, co chroni nas od oporów powietrza. W testowanym egzemplarzu miałem zamontowaną wysoką szybę z deflektorem. Dzięki niej, przy prędkości przelotowej 120 km/h, mogłem swobodnie kręcić głową i podziwiać piękne widoki, których po drodze nie brakowało. Zachód słońca nad rumuńskim pasmem Karpat to festiwal różnych odcieni fioletu, który przepięknie komponuje się ze złotymi łanami zbóż, czekającymi na żniwa. Są też mniej przyjemne widoki, jak romskie, biedne miasteczka na południu Słowacji. Bloki mieszkalne wyglądają tak, jakby przed chwilą szedł tamtędy wojenny front, a po ulicach biega mnóstwo dzieci bawiących się z bezpańskimi psami. Ten smutny widok, nie wiem czy zamierzenie czy nie, w okrutnie dowcipny sposób uzupełniał wielki bilbord z twarzą Bruce’a Willisa, reklamującą napój „Hell”…
CZYTAJ TAKŻE: Suzuki GSX-S 1000F: Idealny do szosowych wojaży
Wracając jednak do komfortu jazdy. Do samego Sebesu nie da się dojechać autostradą. Przez większość Węgier przeprawiałem się zwykłą jednopasmówką, prowadzącą przez lasy lub wioski. Tej trasy miło wspominał nie będę, bo obfitowała w nierówności i dziury. Na szczęście zawieszenie świetnie zdało egzamin. Z przodu jest klasyczny teleskop (w V-Strom 1000 mamy już wersję upside-down), a z tyłu wahacz na sprężynie śrubowej. Oba z możliwością regulacji. Generalnie w tego typu motocyklach mamy bardziej miękkie zawieszenie niż w typowych szosówkach, o sportach nie wspominając. Producent słusznie zakłada, że jeździć będziemy w różnych warunkach. Dlatego nawet z fabrycznym ustawieniem napięcia sprężyn relatywnie gładko przeprawiałem się przez te drogi. Trochę mnie oczywiście „wytrzęsło”, ale gdybym jechał tu czymś twardszym, to po powrocie musiałbym wymienić wszystkie plomby w zębach. Czasami mogłoby się to skończyć nawet gorzej, bo kilka razy nie udało mi się ominąć dziury, która okazała się znacznie głębsza niż to sobie wyobrażałem. Jakimś cudem udało się z takich sytuacji wyjść w jednym kawałku i bez żadnych uszkodzeń. W drodze powrotnej nie chciałem już męczyć ani siebie, ani zawieszenia, więc wybrałem inną trasę.
fot. moto.rp.pl/Piotr Zając
Foto: moto.rp.pl