Ze wszystkich obecnych na naszym rynku pickupów Isuzu D-Max jest najbardziej surowym modelem, przeznaczonym głównie do ciężkiej pracy. Kupują go firmy zajmujące się wyrębem lasów, energetyką czy podobnymi branżami bo to samochód, który ma pojechać w niedostępny teren i tam wspierać swoją mocą ludzi zajmujących się trudną, fizyczną robotą. Do tego został zaprojektowany i raczej nie ma ambicji, by stać się innym. Chyba, że jest w wersji Fury.
fot. moto.rp.pl
To specjalna linia, w której postawiono na styl. Limitowana edycja ma swój specjalny, czerwony lakier połączony z czarnymi akcentami, orurowaniem i takimiż felgami. Trudno o bardziej wyraziste i efektowne połącznie. Żeby nikt nie miał najmniejszych wątpliwości, co to za pojazd, ogłoszono to na przednich drzwiach. Na szczęście zabiegi stylistyczne nie zmieniły niczego w walorach terenowo- użytkowych dalekowschodniego pickupa. Zawieszanie z tyłu? Pióra! Tyl,e hamulce? Bębny! Dołączany napęd na cztery koła? Jest! Reduktor? A jakże! Na pakę o długości 1552 mm i szerokości 1530 mm można wrzucić ładunek o masie 1080 kg. Kolejne trzy i pół tony może ważyć ciągnięta na haku przyczepa z towarem. Słowem – to w dalszym ciągu pojazd, który może służyć do pracy w terenie.
CZYTAJ TAKŻE: Isuzu D-Max Arctic Trux: Mały Monster Truck
Równie surowe jest wnętrze pojazdu. Wykończone twardymi plastikami i łatwe do czyszczenia. Obsługa poprzez wielkie pokrętła i guziki może wydawać się prymitywna w czasach wszechobecnych dotykowych ekranów, ale właśnie taka ma być. Postawiano tu na łatwość obsługi. Można działać w grubych, zimowych rękawicach i nie trzeba się zachowywać z przesadną delikatnością. To wciąż roboczy wóz. Z drugiej strony nie mogę powiedzieć, że projekt czy wykończenie narusza moje poczucie estetyki. W żadnym razie. Jest prosto, ale porządnie. Nie można się tu do niczego przyczepić. Nie miałbym co prawda nic przeciwko temu, żeby znalazło się także tu kilka specjalnych ozdobników, ale nie uważam też tego za konieczne.