Faktycznie, zwykle auta przeznaczone dla dziennikarzy są doposażone tak, żeby na testującym zrobić jak najlepsze wrażenie. Teraz zaś – wyjątkowo – miałem się zapoznać z najtańszym w Polsce samochodem w swojej zupełnie podstawowej wersji.
Sylwetka Sandero jest proporcjonalna i nawet ładna. Może nic genialnego, ale też nic co by świadczyło o tym, że mamy przed sobą najtańszy pojazd na rynku. Niedawno przeprowadzony face lifting wprowadził nowy kształt zderzaka i atrapy chłodnicy. Zmieniono też światła – mamy teraz LED-y do jazdy dziennej i zupełnie nowy wzór tylnych lamp. Linie trochę z Golfa i trochę z Renault Clio. Niebyt wyraziste, ale też niekontrowersyjne z żadnej strony.
fot. Dacia
Po ostatnich zmianach pojawiła się w środku nowa i bardzo ładna czteroramienna kierownica. To najjaśniejszy punkt wnętrza, które cały czas jest… cóż. Odpowiednie do ceny. Łatwa do zarysowania twarde plastiki, zmieszane z innymi twardymi plastikami. Za to są dobrze zmontowane. Nic nie skrzypi i nie trzeszczy. Niezwykle długi lewarek zmiany biegów mógłby pochodzić z ciężarówki. Ale mimo moich obaw, cały mechanizm był precyzyjny i nie sposób mu czegokolwiek zarzucić. I jeszcze jedno. Jeżeli coś w środku wygląda na chromowaną ozdobę, to rzeczywiście jest z metalu, a nie tylko barwionego tworzywa. Duży plus.
Wielu gadżetów na pokładzie nie uświadczymy. W podstawowej wersji nie ma klimatyzacji, a do otwierania okien służą – zapomniane już w wielu markach – korbki. Oczywiście, wszystko wraca do normy, jeżeli nie poskąpimy i nabędziemy droższą o 5 tys. zł wersję „Open”. Ta już nie wygląda na zapóźnioną o dobre 10 lat, choć w dalszym ciągu do manualnej „klimy” trzeba dopłacić kolejne 1, 5 tys. zł.