Jako weteran jazdy dostawczakami pierwszy szok przeżyłem wchodząc do kabiny e-Craftera. Tak dobre wykonanie wnętrza jest czymś praktycznie niespotykanym w tej klasie. Producenci często traktują kierowców aut użytkowych jako grupę, o której wrażenia estetycznie nie trzeba specjalnie dbać. Normą są najtańsze, twarde plastiki, do tego byle jak złożone. Volkswagen ma zupełnie inną filozofię. Użyte materiały są porównywalne z porządnym kompaktem. Może nie z segmentu premium, ale z uczciwej, średniej półki. Firmowy kierowca, który dostanie taki pojazd, będzie naprawdę zadowolony.
fot. Krzysztof Galimski
Duży, niemiecki dostawczak nie odstaje od osobówek również pod względem wyposażenia. Mamy tu chociażby automatyczną, dwustrefową klimatyzację, ogrzewane fotele, asystenta bocznego wiatru i zestaw multimedialny z ośmiocalowym, dotykowym ekranem. Jest też bardzo porządna kamera cofania, z czujnikami ruchu poprzecznego. To coś, czego mi często brakuje w testowanych blaszakach, które z natury rzeczy nie mają żadnej widoczności do tyłu. Tu mam ją już w standardzie i bardzo to doceniam. Nawet nie chodzi o komfort parkowania tyłem, ale o bezpieczeństwo przy wyjeździe ze skośnego miejsca na ruchliwą ulicę.
CZYTAJ TAKŻE: Fiat Ducato: Nowe silniki (w tym elektryczny) i… niższe ceny
Jadąc, przede wszystkim czuje się masę tego pojazdu. Nic dziwnego, waży o równe ćwierć tony więcej niż jego spalinowy brat. Reakcja samochodu na gaz jest trudna do opisania. Z jednej strony jest to samochód elektryczny, więc od samego początku rozwija pełnię mocy i momentu obrotowego. Z drugiej, dysponuje jedynie 136 końmi i 260 Nm. Rezultat jest taki, jakby Mariusza Pudzianowskiego obładować stu kilogramami cementu i kazać mu biegać. Pobiegnie i to nawet całkiem szybko, ale widać, że robi to z pewnym wysiłkiem. Dość dziwne uczucie, ale można się do niego szybko przyzwyczaić.