To nawet nie jest recenzja, a bardziej wyznanie człowieka absolutnie zakochanego. Zostaliście ostrzeżeni. Sam nigdy wcześniej nie widziałem tak pociesznego czegoś. Widzisz go i automatycznie się uśmiechasz. I nie tylko ty. Gdzie kol wiek byś się nie zatrzymał, natychmiast zbiera się mały tłumek ludzie chcących sobie zrobić zdjęcie czy po prostu obejrzeć go sobie. W trakcie jazdy też trzeb być przygotowanym na to, by ciągle odmachiwać innym kierowcom, odpowiadać na ich pytania i po prostu odwzajemniać uśmiechy. Za to wpuszcza cię absolutnie każdy. Nawet taksówkarz, autobus czy ciężarówka. Pewnie nawet rządowa kolumna by się zatrzymała.
Na początku nie wierzysz, że w ogóle się możesz w nim zmieścić. A już zupełnie nie masz pojęcia, jakim cudem mogłyby tam niby wejść dwie osoby. A jednak nie dość, że da się w środku usiąść, do nawet jest w nim całkiem wygodnie. Otwieramy więc drzwi (do góry – jak w jakimś Lamborghini) i możemy zobaczyć, że… w środku nie czeka na nas kompletnie nic. Żadnych monitorów, guziczków, pokręteł. Nic. Nie ma nawet radia. Co tam radia! Nie ma nawet szyb. Nie, nie „elektrycznie sterowanych” czy „podgrzewanych”. Nie ma szyb. Wcale. No dobra – jest przednia. Ale to tyle. Bagażnika niestety też nie ma. Wcale. To znaczy jest, ale w jednoosobowej wersji „towarowej”. Czyli mamy wybór – albo drugie siedzisko, albo miejsce na tobołki. I szczerze mówiąc – w ogóle mi to nie przeszkadza. Siedzę w plastikowym wnętrzu i cieszę się jak dziecko. Czas ruszać.
Renault Twizy
Mały silniczek elektryczny rozwija moc 11 koni mechanicznych. Do „setki”… no nie. Tak szybko to nie pojedzie. Maksymalnie osiągnie 80 km/h. I wystarczy. Nawet jadąc z legalnymi w mieście prędkościami czułem się jak na torze wyścigowym. Jak to elektryk – Twizy jest niesamowicie zrywny a do tego niezwykle zwrotny. Sztywne zawieszenie i siedzenie tuż przy ziemi sprawia, że nawet jadąc obiektywnie powoli cieszę się każdą chwilą jazdy.
Pojemność akumulatora pozwala na pokonanie 50 – 70 kilometrów, w zależności od stylu prowadzenia. Twizy to ewidentnie maszynka do poruszania się po mieście. Ładuj się go przypinając do zwykłego gniazdka elektrycznego a sam proces napełnienia całkowicie pustego „baku” to nie więcej niż pięć godzin. Jak zwykle przy swoich samochodach elektrycznych Renault stosuje dwie ceny. 33,9 tys. zł zapłacimy jeżeli decydujemy się na leasing akumulatora. Należy wtedy doliczyć miesięczną opłatę od 249 do 369 zł, w zależności od czasu leasingu i rocznego przebiegu. Jeżeli zaś kupuje się cały samochód, to cena wyniesie 53,2 tys. zł. W dalszym ciągu to najtańszy „samochód” elektryczny na naszym rynku.