Nissan Leaf: Tydzień pod prądem

Są coraz lepsze, mają coraz większy zasięg i pod prawie każdym względem już  dorównują klasycznym, spalinowym pojazdom. Czy więc samochody elektryczne mogą już służyć jako normalne, podstawowe auto w każdej rodzinie?

Publikacja: 30.11.2018 14:26

Nissan Leaf: Tydzień pod prądem

Foto: fot. Martin Śliwa

Postanowiliśmy się przekonać. Założenia eksperymentu były bardzo proste. Żadnej sztucznej „eco-jazdy”, ograniczeń w używaniu klimatyzacji czy innych urządzeń zużywających cenny prąd. Jeżdżę normalnie i obchodzę się z pedałem gazu tak jak lubię. Nie patrzę w panice na wskaźniki i nie myślę o tym, jak sztucznie konserwować pojemność baterii. Słowem – jeżdżę tak jak bym jeździł każdym zwyczajnym autem. Jeszcze jedno – korzystam wyłącznie z ogólnodostępnych punktów ładowania, bo mieszkam w bloku, gdzie nie ma możliwości doładowania auta choćby w podziemnym garażu. Poruszam się i po mieście i poza nim. I tyle.

No to zaczynamy!

Jeżeli komuś się nie chce przedzierać przez całe szczegółowe kalendarium, składające się głównie z cyferek i opisów tras, zacznę od pointy. Tak, da się już używać współczesnego elektryka jako podstawowego, a nawet jedynego samochodu w rodzinie. Ale wciąż nie jest to tak dogodne jak posiadanie spalinowego pojazdu. Tak naprawdę ważna jest jedna rzecz – czy jakaś stacja ładowania jest na tyle blisko domu lub pracy, by można było zostawić samochód na kilka godzin i nie jechać później po niego przez pół miasta. Ja mam na tyle szczęścia, że pracuję w centrum Warszawy, więc mam takich punktów kilka. Każdy jakieś pięć do piętnastu minut spacerem od biura.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Przez tydzień przejechałem Leafem dokładnie 366,3 km, w tym aż 167, 1 km po autostradach i drogach szybkiego ruchu. Ładowanie pojazdu zajęło 13 godzin i 5 minut. Większych niedogodności nie odczułem, mimo, że zwykle jeździłem w warunkach niesprzyjających elektrycznym autom. Te bowiem najbardziej lubią zatłoczone ulice godzin szczytu – wówczas mogą odzyskiwać energię podczas częstych hamowań. Ich faktyczny zasięg zawsze wówczas rośnie, a zmniejsza się, gdy jedziemy równym i szybkim tempem. Moja praca szczęśliwie nie wymaga stawiania się w biurze przed ósmą rano i wychodzenia o 16 a to oznacza, że łatwiej mi omijać korki. To zła informacja dla Leafa. Do tego ciągły wyjazdy na spotkania i to jeszcze czasem poza miasto. Gorzej być nie może. Ale to też oznacza, że jeżeli ja sobie poradzę, to prawie każdy powinien też dać sobie radę.

CZYTAJ TAKŻE: Nissan Leaf: Nadwozie i wnętrze. Dobra jakość, dużo miejsca

Poniedziałek

Odbieram samochód. Stan naładowania baterii – 99 proc. Deklarowany zasięg to 261 kilometrów. Stan licznika – 179,6 km. Pierwsza podróż to dojazd do pracy. Trasa liczy 10,9 kilometra. Niestety jest godzina 13 i kompletnie nie ma ruchu. Do tego załapałem się na „zieloną falę” i tylko dwa razy stałem na światłach. Sama droga jest prosta jak drut i nawet nie ma potrzeby przyhamowania przed zakrętami. To wszystko zaś oznacza, że mam bardzo mało okazji do odzyskiwania energii. Wynik nie zachwyca. Na końcu trasy mam stan akumulatora 92 proc. i przypuszczalny zasięg 237 km. Jak łatwo obliczyć na niecałych 11 rzeczywistych km straciłem aż 24 teoretycznych.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Powrót do domu. Stan naładowania to 91 proc. Jak wyłączałem samochód było 92 proc. Czyli część energii straciłem na samo włączenie systemu. Deklarowany zasięg się jednak nie zmienił, jest to dalej 237 km. Ruszamy. Niestety godzina już dobrze po dwudziestej, więc znów poza korkami. Szczęśliwie jest trochę zakrętów i kilka świateł. Może to coś da? Trasa krótka, bo tylko 7,1 km. Na końcu drogi mam 89 proc. baterii i zasięg 229 km. Czyli prawie dobrze, tylko jeden kilometr różnicy na moją niekorzyść.

Wtorek

Przez noc zjadło mi dwa procent baterii. Mam teraz ich tylko 87. Co ciekawe, nie zmieniło to w ogóle przewidzianego zasięgu. Dalej widnieje tu 229 kilometrów. Czas do pracy. Trasa to równe 6,7 kilometra. Stan na koniec drogi – 84 proc. baterii i zasięg równy 218 km. Strata 11 km jest sporo większa niż powinna być, ale znów nie miałem specjalnych okazji do odzyskiwania energii. Zresztą prawdziwy test jeszcze przede mną. Czas ruszyć poza miasto – autostradą do Grodziska Mazowieckiego. A elektryczne samochody nie lubią takich dróg. Stała, wysoka prędkość to najgorsze, co może się im przytrafić. Nic. Trzeba. Zaczynamy z 84 proc. baterii i zasięgiem 217 km.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Jak widać jednego mi „zżarło” na postoju. Trasa to dokładnie 40,1 km, prawie cała po autostradzie A2. Z dobrych wieści, Leaf chętnie rozwija odpowiednie prędkości. Owszem, zjada prąd dość łapczywie, ale nie jest tak źle jak się obawiałem. Końcowy wynik to bateria na poziomie 61 proc. i zasięg 145 km. To mnie trochę bardziej optymistycznie nastawia na powrót tą samą trasą. Nie musze tłuc się bocznymi dróżkami w nadziei, że będę miał mniejsze zużycie. Nie muszę się też wlec za TIR-ami „80” prawym pasem. Mogę śmiało pruć przed siebie. I tak tez właśnie robię.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Powrót do pracy jest nieco krótszy, bo zjeżdżam z autostrady odrobinę wcześniej. Mam do pokonania 36,3 km. Trasa kończy się zjazdem poziomu baterii o równe 20 proc. – z 61 na 41  proc.. Zasięg spada z 145 do 98 km. Nie jest więc źle. Przy oszczędnej jeździe powinno mi wystarczyć na jakieś dwa dni w mieście.

CZYTAJ TAKŻE: Nissan Leaf: Technika i właściwości jezdne. Numer dwa w domu

Albo i nie. Jak się okazuje, czeka mnie jeszcze trochę włóczenia się. Najpierw spotkanie w miejscu oddalonym od firmy o niecałe trzy kilometry. Jedziemy. Znów trasa jest zupełnie czysta i pozbawiona możliwości odzysku energii. Efekt – Stopień naładowania spadł mi do 38 proc., a zasięg do 91 km. I jeszcze powrót do pracy – tu kończymy trasę o długości 2,8 km ze spadkiem naładowania do 35 proc. i zasięgiem 84 km. To już wygląda mało optymistycznie. Zaczynam powoli myśleć o szukaniu stacji ładowania. W końcu jednak lenistwo wygrywa. Do domu mam w sumie nie daleko. Równe sześć kilometrów. Tu już zasięg mi spada do 73 km, a stopień naładowania do 30 proc. 

Środa

Dzień zaczynamy z 29 proc. baterii i zasięgiem 72 km. W pierwszej kolejności czeka mnie droga na spotkanie na warszawskim Powiślu, 6,9 km od domu. Zatrzymując się u celu mam naładowania 24 proc. i zasięg teoretyczny 60 km. Wystarczy tego dobrego. Czas uzupełnić prąd. Wiem, że potrzebuję się podłączyć na kilka godzin, szukam więc czegoś w pobliżu pracy. Ostatecznie decyduję się podjechać pod Pałac Kultury, to jakieś 15 minut szybkim marszem od biura. Może być. Trasa ma 2,6 km, i ostateczny zasięg spada mi już do 54 km, a stopień naładowania do 22 proc.. Na jednym z miejsc ładuje się Audi A3 na niemieckich blachach. Szczęśliwie drugie jest akurat wolne. No to się podpinamy. Początek ładowania o 11:26, koniec o 16:28. Jak łatwo obliczyć – pięć godzin i dwie minuty. Wynik? Stan akumulatora podwyższył się do 71 proc. a zasięg wzrósł do 168 km. Można jechać do domu. Tym razem trasa liczy 8,2 km. Na końcu mamy stan baterii 66 proc. i projektowany zasięg 155 km.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Czwartek

Samochód wita stanem baterii 65 proc. i zasięgiem równym 154 km. Najpierw trasa na kolejne poranne spotkanie na  Powiślu. Trasę już znamy – 6,8 km. Po dojeździe na miejsce mamy 62 proc. baterii i 144 km zasięgu. Nawet nieźle. Później znów do pracy. Krótka jazda – 1,7 km. Ale prądu poszło sporo. Mamy teraz 59 proc. mocy i 139 km zasięgu. A dziś czeka mnie sporo jeżdżenia. Kolejna podróż to odwiedziny w studiu telewizyjnym Superstacji. 5,8 km drogi. Zasięg spada do równych 130 km a stopień naładowania do 56 proc. Kolejny przejazd to 9,2 km. Gdy parkuję mam jeszcze 49 proc. baterii i 113 km zasięgu. Następny transfer to 2,6 km. Stan baterii 47 proc., zasięg 108 km. Już wiem, że przynajmniej jedno ładowanie mnie w tym tygodniu czeka.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Teraz przede mną tylko trzy podróże. Najpierw znana trasa do domu czyli 2,9 km. Stan akumulatora 44 proc. i zasięg wynoszący równiutkie 100 km. Stamtąd na bliską Wolę. To już dłuższa podróż – 11,8 km. Za to ze sporą ilością świateł i zakrętów, czyli możliwościami odzyskiwania energii. Kończę więc drogę ze 37 proc. naładowania i zasięgiem 93 km. Na koniec, jeszcze raz do domu, z powodu remontów jadę inną trasą liczącą 15,7 km. Tu już jest niestety gorzej i lecę właściwie bez jakiegokolwiek zatrzymywania się. Wynik? Zasięg 70 km i 29 proc. baterii. Czyli jednak jutro znów ładujemy.

Piątek

Z drugiej strony, specjalnie nigdzie dziś nie będę jeździł. Tyle co do pracy, a wieczorem znów do domu. Zasięgu wystarczy aż nadto. Podróż nr 1 to 6,7 km i spadek zasięgu do 60 km, a stanu baterii do 24 proc. Powrót to dokładnie taka sama droga, zakończona zasięgiem 52 km i 21 proc. Luz. Podładujemy się jutro.

Sobota

W sumie dziś też mógłbym sobie darować podpinanie Leafa pod stację, ale jutro czeka mnie sporo jazdy, więc niech już będzie. Praktycznie oznacza to, że na zakupy powinienem pojechać do którejś z galerii handlowych, gdzie znajdę ładowarkę Greenway. Jadę do Galerii Mokotów. Droga liczy sobie 12,2 km. Zasięg spada do 35 km a stan baterii do zaledwie 14 proc. Szczęśliwie z trzech stanowisk jedno jest wolne, i to akurat z wtyczką pasującą do mojego Nissana. Jest jednak też mały problem. Monitorek na urządzeniu jest popsuty i całkowicie czarny. Nigdy nie korzystałem z takiej maszyny. Działam na czuja. Podpinam wszystko i mam wielką nadzieję, że będzie działać. Jest 17:25, ładowanie rozpoczęte. Chyba. Może. Oby. Nie wiem. Dokładnie trzy godziny i dwie minuty później odpinam samochód z gniazdka. Ukazuje mi się wspaniały widok. Zadziałało! Mam teraz baterie naładowane w 62 proc. i zasięg równy 150 km. Można żyć. Pora więc wrócić do domu. Droga ma 12,7 km i kończę ją z zasięgiem równym 134 km i 56 proc.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Niedziela

Może i niedziela, ale do pracy trzeba jechać. Czeka mię dziś trochę podróżowania, w tym wyprawa autostradą poza miasto. Nie zaszkodzi więc znów podpiąć się do będącej w pobliżu ładowarki. Jedziemy. Po liczącej 7,3 km trasie zasięg spada do 127 km, a stopień naładowania do 52 proc. To się jednak zaraz zmieni. Podpinam samochód do urządzenia o 12:56 i zostawiam go tak na kilka godzin. Wracam prawie równych 3,5 godzinach (o 16:24). Mój zasięg teraz wynosi 204 km, a baterie mam zapełnione w 84 proc. Kolejna podróż to wyprawa na Służew. Całe 8,9 km, po których mam 80 proc. naładowania i zasięg 192 km. Następnie czeka mnie kolejna podróż do pracy – po 7,3 km mam 75 proc. baterii i 181 km zasięgu.

""

fot. Martin Śliwa

moto.rp.pl

Jako, że czeka mnie jeszcze jedna podróż autostradą, postanawiam jednak podpiąć ostatni raz pojazd do ładowarki. Na prawie dokładnie 1,5 godziny. Początek uzupełniania prądu mam o 18:34, a koniec o 20:07. Przez ten czas uzupełniłem zapas prądu do 88 proc., co daje mi teoretycznie możliwość przejechania 211 km. Oczywiście będzie tego mniej, bo jednak elektryki nie lubią się z wyjazdami na trasę. Droga do Grodziska Mazowieckiego to 39,3 km i powoduje zmniejszenie zasięgu do 143 km, a naładowania do 65 proc. Bez żadnych obaw mogę więc ruszyć powrotem. Od domu dzieli mnie 51,4 km i gdy dojeżdżam mam 38 proc. baterii i zasięg 91 km.

Poniedziałek

To już mój ostatni dzień z Leafem, ale jeszcze go czeka trochę podróżowania. Pierwszy punkt dnia, to – tradycyjnie – dojazd do pracy. 6,8 km później, mamy zasięg równy 75 kilometrów i 31 proc. naładowania. Kolejna przejażdżka to tylko 2,9 km, ale zasięg spada do 70 km, a naładowanie do 29%. Czas teraz na zakończenie przygody, czyli podróż do salonu Nissana. To 10,3 km. Ostateczny zasięg ukazuje mi na końcu 56 km i 22 proc. stanu baterii.

Powtórzmy więc wniosek – jeśli podróżujemy codziennie po mieście lub wypuszczamy się pod miasto, elektryk nawet dziś może być naszym podstawowym samochodem, o ile oczywiście stać nas na takie – wciąż jednak znacznie kosztowniejsze od pojazdów spalinowych – rozwiązanie. Z dłuższymi trasami jest zdecydowanie gorzej, ale to już kwestia niedostatecznej infrastruktury. A to ma się powoli zmieniać.

Postanowiliśmy się przekonać. Założenia eksperymentu były bardzo proste. Żadnej sztucznej „eco-jazdy”, ograniczeń w używaniu klimatyzacji czy innych urządzeń zużywających cenny prąd. Jeżdżę normalnie i obchodzę się z pedałem gazu tak jak lubię. Nie patrzę w panice na wskaźniki i nie myślę o tym, jak sztucznie konserwować pojemność baterii. Słowem – jeżdżę tak jak bym jeździł każdym zwyczajnym autem. Jeszcze jedno – korzystam wyłącznie z ogólnodostępnych punktów ładowania, bo mieszkam w bloku, gdzie nie ma możliwości doładowania auta choćby w podziemnym garażu. Poruszam się i po mieście i poza nim. I tyle.

Pozostało 95% artykułu
Za Kierownicą
Porsche 911 Dakar RED58 Special: Uszanowanie, panie Sobiesławie
Za Kierownicą
Ford Transit Trail: Dostawczak z twarzą Raptora
Za Kierownicą
Volkswagen ID. Buzz: Wyjątkowość całości
Za Kierownicą
Ford Kuga vs. Toyota Rav4: Podobne, ale nie takie same
Za Kierownicą
Tesla Model S Plaid: Elektryczna bestia