Postanowiliśmy się przekonać. Założenia eksperymentu były bardzo proste. Żadnej sztucznej „eco-jazdy”, ograniczeń w używaniu klimatyzacji czy innych urządzeń zużywających cenny prąd. Jeżdżę normalnie i obchodzę się z pedałem gazu tak jak lubię. Nie patrzę w panice na wskaźniki i nie myślę o tym, jak sztucznie konserwować pojemność baterii. Słowem – jeżdżę tak jak bym jeździł każdym zwyczajnym autem. Jeszcze jedno – korzystam wyłącznie z ogólnodostępnych punktów ładowania, bo mieszkam w bloku, gdzie nie ma możliwości doładowania auta choćby w podziemnym garażu. Poruszam się i po mieście i poza nim. I tyle.
No to zaczynamy!
Jeżeli komuś się nie chce przedzierać przez całe szczegółowe kalendarium, składające się głównie z cyferek i opisów tras, zacznę od pointy. Tak, da się już używać współczesnego elektryka jako podstawowego, a nawet jedynego samochodu w rodzinie. Ale wciąż nie jest to tak dogodne jak posiadanie spalinowego pojazdu. Tak naprawdę ważna jest jedna rzecz – czy jakaś stacja ładowania jest na tyle blisko domu lub pracy, by można było zostawić samochód na kilka godzin i nie jechać później po niego przez pół miasta. Ja mam na tyle szczęścia, że pracuję w centrum Warszawy, więc mam takich punktów kilka. Każdy jakieś pięć do piętnastu minut spacerem od biura.
fot. Martin Śliwa
Przez tydzień przejechałem Leafem dokładnie 366,3 km, w tym aż 167, 1 km po autostradach i drogach szybkiego ruchu. Ładowanie pojazdu zajęło 13 godzin i 5 minut. Większych niedogodności nie odczułem, mimo, że zwykle jeździłem w warunkach niesprzyjających elektrycznym autom. Te bowiem najbardziej lubią zatłoczone ulice godzin szczytu – wówczas mogą odzyskiwać energię podczas częstych hamowań. Ich faktyczny zasięg zawsze wówczas rośnie, a zmniejsza się, gdy jedziemy równym i szybkim tempem. Moja praca szczęśliwie nie wymaga stawiania się w biurze przed ósmą rano i wychodzenia o 16 a to oznacza, że łatwiej mi omijać korki. To zła informacja dla Leafa. Do tego ciągły wyjazdy na spotkania i to jeszcze czasem poza miasto. Gorzej być nie może. Ale to też oznacza, że jeżeli ja sobie poradzę, to prawie każdy powinien też dać sobie radę.
CZYTAJ TAKŻE: Nissan Leaf: Nadwozie i wnętrze. Dobra jakość, dużo miejsca