Najpierw czas na ekspiację. Biję się w piersi, nigdy nie byłem przekonany do rozwiązania, jakie wspiera przede wszystkim Toyota. Spalinowo-elektrycznego napędu, w którym większość rzeczy dzieje się bez udziału kierowcy. Zawsze miałem wrażenie, że to auto decyduje, na czym jedzie i wara mi od tego. Tymczasem hybrydy typu plug-in pozwalają na wybór trybu jazdy, regulację siły rekuperacji czy – w niektórych przypadkach – ładowanie baterii podczas jazdy, gdy uznamy że jest to potrzebne co – może fałszywie – przekonuje mnie, że mam wpływ na to, jak pracuje samochód. Okej, w RAV4 czy innych Toyotach mogę nacisnąć przycisk EV i spróbować jechać wyłącznie na prądzie, ale zwykle okazuje się, że z racji stopnia naładowania akumulatorów jest to niemożliwe lub też da się tak przebyć bardzo niewielki dystans. Reszta jest jakby poza mną.
fot. Krzysztof SKłodowski
Błąd w sztuce
Na szczęście redakcyjna Toyota RAV4 postanowiła zabrać mnie na rekolekcje, bym uwierzył w hybrydę. Początki nie były łatwe, bo niewierny bronił się jak mógł. Chciałem, żeby RAV-ka podporządkowała mi się tak samo, jak każdy inny samochód z napędem czysto spalinowym. Wsiadałem za kierownicę, wciskając natychmiast przycisk „Sport”, który tak naprawdę jest w tym przypadku trybem iluzorycznym, jeszcze bardziej podkręcającym wysokie obroty, na których utrzymuje silnik skrzynia e-CVT, i niewiele daje ponadto. Wsiadałem… i gaz.
fot. Wojciech Romański
Efekt? Spalanie na poziomie 9-10 l w mieście. Na trasie rozdrażniona wciskaniem gazu w podłogę Toyota potrafiła spalić nawet 13-14 l/100 km. No dobrze, pytałem, przecież nie tak miało być, dlaczego ciągle słyszę o oszczędnej jeździe, niewielkim spalaniu, a rzecz się ma zupełnie inaczej. I znów, jak zwykle producent zbadał sobie zużycie paliwa w komfortowych warunkach laboratoryjnych, a rzeczywistość skrzeczy. Wdeptywanie gazu w podłogę ma jeszcze jeden efekt uboczny – niezbyt przyjemny dźwięk silnika utrzymywanego na wysokich obrotach nie umila jazdy. Konkluzja – byłem przekonany, że tego typu hybrydy to jednak nieporozumienie i właśnie sam to sobie udowodniłem.