Zapalnych punktów, które w ostatecznym rozrachunku przełożą się na wzrost cen samochodów, jest kilka.
Jednym z nich jest kosztowna elektryfikacja, wymuszona przez Parlament Europejski, który zatwierdził radykalne cele redukcji emisji dwutlenku węgla w transporcie. Dopuszczalne normy w 2030 r. mają być o 37,5 proc. niższe niż te obowiązujące w 2021 r. Na razie nie można im sprostać inaczej, niż przyspieszając produkcję samochodów z e-napędem, co dla europejskiej motoryzacji oznacza nakłady idące w miliardy euro.
Zresztą nie trzeba sięgać aż do 2030 r., bo już w przyszłym roku w UE wchodzą w życie nowe, znacznie ostrzejsze normy emisji CO2, ustalone przez Brukselę. W okresie 2020-2021 r. średnia emisja drogowa CO2 dla wszystkich nowych samochodów osobowych danego producenta nie może przekraczać 95 g/km CO2. A niespełnienie limitów oznacza sankcje finansowe nałożone na producentów. Według analizy firmy IHS Markit, opublikowanej w 2018 r., mowa nawet o kwotach sięgających ok 14 mld euro w pierwszym okresie obowiązywania norm.