Skoda musiała zawiesić pracę w swoich dwóch czeskich fabrykach z powodu braku półprzewodników. Czy sądzi pan, że tak jak to było w przypadku kłopotów z dostawami baterii do aut elektrycznych, tak i teraz europejskie firmy zdecydują się na produkcję półprzewodników bliżej swojego biznesu?
Dzisiejsze kłopoty z dostawami półprzewodników wynikają ze zbiegu kilku okoliczności. Kiedy pojawiła się pierwsza fala zakażeń koronawirusem w Europie, niektórzy dostawcy byli nieco niezdecydowani, gdy tworzyli listy zapotrzebowania na te komponenty. Byliśmy wtedy przekonani, że trzeba będzie zatrzymać fabryki na kilka tygodni, a popyt na auta gwałtownie spadnie, skoro i dilerzy zamkną swoje punkty. Dlatego odwołaliśmy zamówienia, a producenci sprzedali te komponenty innym producentom — AGD, telewizorów, aparatów komórkowych. W czasach pierwszego lockdownu ludzie zamknęli się w mieszkaniach, więc rzeczywiście popyt na elektronikę użytkową gwałtownie wzrósł. A na dodatek nastąpiła blokada Kanału Sueskiego i spaliła się fabryka półprzewodników w Japonii. Więc sprzysięgło się przeciwko nam wiele czynników i łańcuch dostaw został przerwany. Dlatego obecnie pracujemy nad strategią, która ma zabezpieczyć dostawy półprzewodników w przyszłości. Na razie naszym priorytetem jest, aby czas oczekiwania na zamówione pojazdy był jak najkrótszy.
CZYTAJ TAKŻE: Skoda Kushaq: Nowy SUV Skody, ale nie na polski rynek
Czy w branży rozmawia się na ten temat?
Zdecydowanie tak, tyle że sprawa nie jest prosta. Nawet w Grupie Volkswagen nie wszystkie marki używają takich samych półprzewodników. Czasami potrzebny jest ich konkretny rodzaj, zatem własna produkcja wiązałaby się z dużymi nakładami inwestycyjnymi. Z ręką na sercu muszę przyznać, że w mojej motoryzacyjnej karierze nigdy nie spotkałem się z takich kryzysem. Ale spodziewam się, że w drugiej połowie tego roku sytuacja poprawi się.
Jest oczywiste, że taki kataklizm, jak pandemia koronawirusa zmienia funkcjonowanie firm.