Czy przypomina pan sobie w historii Porsche taki popyt na auto, którego kupujący nawet nie widzieli na oczy, jak jest to w przypadku pierwszego elektrycznego samochodu marki, Taycana?
Rzeczywiście mamy już 30 tys. zamówień, w tym 115 z Polski. I jak pracuję w Porsche od siedmiu lat, to takiej sytuacji jeszcze nie było. A przecież żaden z klientów, którzy wpłacili depozyt, nie widział ostatecznej wersji tego auta, pokażemy je dopiero na początku września, podczas najbliższych targów samochodowych IAA we Frankfurcie. Co więcej, nie podaliśmy jeszcze ostatecznej ceny, więc żadna z chętnych osób nie wie, ile zapłaci. Owszem, pokazywaliśmy modele koncepcyjne dwa lata temu we Frankfurcie, a potem podczas salonu w Genewie. I na tej podstawie klienci wyraźnie uwierzyli, że jeśli Porsche będzie sprzedawał auto elektryczne, to w dalszym ciągu będzie to Porsche. Ale nawet dla nas tak potężne zaufanie również jest zaskoczeniem. Kiedy kilka lat temu planowaliśmy wprowadzenie Taycana do produkcji, popyt szacowaliśmy na ok 20 tys. aut rocznie. Wygląda na to, że nie doszacowaliśmy.
fot. Stefan Wermuth/Bloomberg
Jak komunikujecie się z przyszłymi właścicielami?
Koledzy z działu sprzedaży i osoby odpowiedzialne za konkretne rynki są w stałym kontakcie z osobami, które wpłaciły depozyty. Przekazujemy im wszystkie nowe informacje, żeby wiedzieli o swoim aucie znacznie więcej, niż ci, którzy są Taycanem zainteresowani, ale nie zdecydowali się na nic więcej. Tym, którzy zdecydowali się na kupno, na pewno zaoferujemy różne dodatkowe opcje. A ponieważ w Europie zainwestowaliśmy wspólnie z Mercedesem, Audi, BMW i Fordem w sieć ładowarek IONITY, obecną także w Polsce, będziemy mogli np. zaproponować np. roczne, darmowe ładowanie w tej sieci.