Niedawno Honda Mean Mower MK2 z czterocylindrowym, litrowym silnikiem o mocy… 192 KM pobiła rekord prędkości w kategorii traktorków – kosiarek do trawy. Zmodyfikowana maszyna, która zachowała jednak zdolność do wypełniania pierwotnej funkcji (to warunek uznania rekordu) osiągnęła 242,99 km/h, przyspieszając do setki w mniej niż 3 s. Gdyby Alvin Straight, bohater filmu Davida Lyncha „Prosta historia” dysponował taką maszyną zamiast swojego małego traktorka, mogłaby powstać nowa wersja „Znikającego punktu”, a nie filozoficzny i powolny film drogi. Z drugiej strony, akurat nie o prędkość Lynchowi chodziło. A wracając do Hondy… Ktoś spyta, po co? A dlaczego nie?
Jeep Grand Cherokee SRT Trackhawk / fot. Wojciech Romański.
Czołg z dopalaczem
Podobnie jest z Jeepem Grand Cherokee w wersji Trackhawk z tą różnicą, że w przeciwieństwie do kosiarki Hondy jest to model, który można tak po prostu kupić. To projekt tak absolutnie bezsensowny, że aż piękny. Bo po diabła w ważącym 2,5 tony SUV-ie, o dopuszczalnej masie całkowitej zbliżonej do 3 ton, stworzonym do komfortowego snucia się po amerykańskich autostradach z opcją zjechania w mniej skaliste fragmenty Gór Skalistych 6,2-litrowy silnik V8 HEMI oferujący 710 KM mocy i 868 Nm momentu obrotowego? Po co komu taka piekielna maszyna, którą można rozpędzić się do setki w… 3,7 s., czyli szybciej od większości samochodów uchodzących za sportowe i niewiele wolniej od szalonej kosiarki, i doprowadzić kierowcę do 290 km/h? Trzy tony pędzące z taką prędkością, aż ciarki chodzą po plecach, zwłaszcza gdy pomyśli się o wchodzeniu tą szafą na kółkach w zakręt… Zatem po co, skoro Jeep wcale nie stara się o zajęcie poczesnego miejsca w panteonie aut wyścigowych? A dlaczego nie?
Jeep Grand Cherokee SRT Trackhawk / fot. Wojciech Romański.
CZYTAJ TAKŻE: Jeep Renegade: W błoto na trzech cylindrach