Jak podaje firma AAA Auto, działająca na rynku wtórnym krajów Europy Środkowo-Wschodniej, po dokonaniu kradzieży złodzieje chcą, by auto jak najszybciej opuściło Niemcy lub Austrię. Wynajmują kurierów, którzy przejeżdżają kradzionymi samochodami przez Czechy z bardzo dużą prędkością, jadąc przez tereny zabudowane nawet powyżej 150 km na godzinę. Nierzadko są pod wpływem narkotyków: pozwala im to prowadzenie auta bez przerwy i ułatwia ucieczkę przed pościgiem. W ubiegłym roku w Czechach skradziono 3,6 tys. aut – to tyle, ile w ciągu roku znika w samym tylko Berlinie. Dlatego w Niemczech – w szczególności w Bawarii – wprowadzono częstsze kontrole wyrywkowe na granicach Czechami z powodu częstych kradzieży samochodów w strefie przygranicznej.

""

Fot. AdobeStock

moto.rp.pl

A jak sytuacja wygląda w Polsce? Jak informuje Instytut Badań Rynku Motoryzacyjnego Samar powołując się na dane Komendy Głównej Policji, w 2017 r. skradziono nieco ponad 10 tys. samochodów osobowych. Co ciekawe, celem złodziei są przede wszystkim starsze samochody, mające od 6 do 10 lat. Rozbierane są następnie na części, które trafiają na rynek. Najmłodsze auta, w wieku do 3 lat, stanowiły niespełna jedną piątą wszystkich skradzionych w ub. roku samochodów. Samar podaje, że trzy czwarte skradzionych samochodów należało do osób prywatnych. Natomiast wśród klientów firmowych najczęściej traciły auta firmy leasingowe. Największą popularnością wśród złodziei cieszą się diesle.

Co ciekawe, największe ryzyko straty samochodu wcale nie odnosi się do marek najpopularniejszych na rynku. – Im więcej jest zarejestrowanych aut danego producenta, tym udział marki czy modelu w statystyce kradzieżowej jest mniejszy. Im zaś mniej jest konkretnego modelu na rynku, tym ryzyko utraty samochodu jest większe – twierdzi Samar. Przykładowo na 2,3 mln Volkswagenów zarejestrowanych w Polsce, w 2017 roku skradziono niespełna 900 sztuk, czyli 0,04 proc. W przypadku Audi udział skradzionych aut wynosi 0,11 proc., a Toyoty – 0,08 proc.