Porsche Taycan. Na taką nazwę zdecydowano się dla pierwszego, seryjnie budowanego elektrycznego modelu Porsche. Pochodzi z języka tureckiego. Tay oznacza źrebię, Can – życie, duszę. W wolnym tłumaczeniu Porsche tłumaczy to jako „młody, pełny życia koń”. Żeby ten elektryczny, młody koń powstał, konieczne były ogromne inwestycje, w tym budowa nowych hal w miejscu, gdzie wydawać by się mogło nie da się już nic wcisnąć. Najważniejsze i zarazem najtrudniejsze teraz zadanie to spiąć cały projekt tak, żeby zarobił na siebie i przyniósł dochód firmie.
Produkcja modelu Taycan odbywać się będzie wyłącznie w Stuttgarcie Zuffenhusen.
Projekt powstaje w niesamowitym tempie. To najszybciej rozwijany model, jaki kiedykolwiek powstał w Zuffenhausen. Od premiery pierwszego prototypu do teraz minęły niecałe trzy lata. Obecnie przeprowadzane są ostatnie testy zderzeniowe na budowanych ręcznie, przedprodukcyjnych egzemplarzach.
Porsche przygotowuje się na produkcję 20 000 egzemplarzy rocznie. Nikt nie wie, ile faktycznie będzie spływać zamówień. Historia pokazuje, że bywa z tym różnie. Przy modelu Macan zakładano 40 tys., maksymalnie 50 tys. sztuk rocznie. Ostatnio wyprodukowano 90 tys. egzemplarzy.
Taycan nie będzie produkowany na typowej taśmie. Budowane m.in. w hali, w której powstawały modele 918, elektryczne Porsche będą składane na samojeżdżących wózkach. Taycan ma mieć moc ponad 600 KM, zasięg około 500 km, przyspieszać w czasie 3,5 sekundy i co najważniejsze ma prowadzić się jak prawdziwe Porsche. Inżynierowie obiecują szybkie ładowanie baterii. W kwadrans ma być możliwe załadowanie akumulatora na 80 procent, a w minutę na dystans 100 km. Do 2019 roku ma powstać 400 ładowarek o mocy 350 kW. Początkowo, w Niemczech ładowanie w jednej z nich ma kosztować osiem euro. Ile później? Tego aktualnie nikt nie chce zdradzić. Przy przebiegu 17000 km rocznie i ładowaniu w domu Taycan podwoi pobór prądu trzy osobowej rodziny.