Ubiegły rok szwajcarski dostawca minerałów Glencore określił jako najlepszy w historii; zysk operacyjny powiększył o 44 proc. do 14,8 mld dol. Rynek napędza nie tyle elektronika użytkowa, co prognozy koncernów motoryzacyjnych. Zwiększają one produkcję samochodów elektrycznych, planując przy tym potężne inwestycje. Tylko Volkswagen zamierza wydać 40 mld dol. na przygotowanie produkcji trzystu elektrycznych modeli do 2030 roku. Globalne inwestycje branży samochodowej na rozwój elektromobilności w tym samym czasie szacowane są na 90 mld dol. Trudno się dziwić, że np. koncern BMW obawia się, że zabraknie kobaltu.
CZYTAJ TAKŻE: Kosztowny urok elektromobilności
Ceny tego minerału na początku roku sięgnęły 100 tys. dol. za tonę. Od tego czasu spadły co prawda o połowę, ale doradcza firma CRU Group specjalizująca się w branży górniczej prognozuje, że w najbliższej dekadzie będą rosły ponad 11 proc. rocznie. Powodem jest oczywiście zwiększający się wciąż popyt i niedostateczna podaż. O ile w 2017 roku motoryzacja zużyła 50 tys. ton kobaltu, to w 2025 roku zapotrzebowanie może przekroczyć 150 tys. ton, a za kolejne pięć lat 300 tys. ton – pod warunkiem, że ruszy sprzedaż elektrycznych samochodów, bo ich litowo-jonowe akumulatory potrzebują kobaltu.
Próby urządzeń do podwodnej eksploatacji surowców prowadzone w 2017 r. w Wielkiej Brytanii przez wspierane przez UE konsorcjum Vamos / fot. Vamos
Tylko 7 proc. akumulatorów wykorzystuje technologię o niskiej zawartości kobaltu. Do 2030 roku ten odsetek może wzrosnąć nawet do 57 proc., ale nie rozwiewa to obaw koncernów, że po 2021 roku mogą napotkać na deficyt tego metalu, którego dwie trzecie pochodzi z Kongo, a połowę oferowanej ilości zużywają Chiny.