Wiem, że dla wielu osób nazywanie 125-ek motocyklami to nadużycie, ale ja do tego grona nie należę. Silnik może i mniejszy, ale rozpędza te dwa kółka do ponad 100 km/h, pozwala poczuć prawa fizyki w zakrętach i bez kompleksów można się ustawiać na światłach przed puszkami. Nie raz widziałem na torach, jak 125-ki objeżdżały dużo większe pojemności, a kierowca miał przy tym mnóstwo frajdy. W wielu przypadkach 125-ka to początek przygody z jednośladami i dodałbym – rozsądny początek. Na takich motocyklach spokojnie można przyswoić sobie podstawy prawidłowej jazdy: właściwy dosiad, hamowanie progresywne, dociążanie podnóżków, przeciwskręt czy prawidłowy tor pokonywania zakrętów. A przy tym wszystkim taki maluch wiele nam wybaczy i z pewnością łatwiej uniknąć na nim kraksy niż na litrowym „potworze”.
fot. Piotr Zając
Czasem słońce, czasem deszcz
Od kiedy weszły przepisy, że posiadając prawo jazdy kat. B minimum trzy lata można legalnie poruszać się 125-ką, coraz więcej Polaków przesiada się na dwa kółka. Dlatego właśnie z przyjemnością wziąłem od Suzuki GSX-a. Motocyklem pojeździłem zaledwie trzy dni, ale miałem okazje sprawdzić go zarówno w zakorkowanej Warszawie, a także na jej kilkupasmowej obwodnicy. Śmigałem i podczas ładnej pogody, i w czasie ulewy. Motocykl zdał egzamin w każdych warunkach. Zacznę od tego, że jego masa własna to zaledwie 133 kg i najlepiej czuć to podczas manewrów parkingowych, gdy trzeba podeprzeć się i odepchnąć nogami. Maszyna jest wówczas łatwa w manewrach niczym rower i nie ma opcji, by dostać zadyszki przy jej przestawianiu z jednego miejsca na drugie. Łatwość wykonywania manewrów to nie tylko efekt niskiej masy, ale także 40-stopniowego kąta skrętu kierownicy.
fot. Suzuki
CZYTAJ TAKŻE: Kross Trans Hybrid 5.0: Zupełnie inny świat