Do takich konkluzji doprowadziło wewnętrzne śledztwo w Grupie Volkswagena, prowadzi je znana z drobiazgowości amerykańska kancelaria prawna Jones Day. Amerykańscy prawnicy całkowicie oczyścili z zarzutów szefa Audi i w ostatni piątek poinformowali o tym radę nadzorczą VW. Nie zmienia to faktu, że Stadler i jego pracownicy muszą zmierzyć się z konieczności przeprowadzenia akcji przywoławczej w celu naprawy aut z 3-litrowymi silnikami diesla. Zamontowano je przynajmniej w 85 tys. aut.
Uznanie Ruperta Stadlera za niewinnego jest zaskoczeniem dla niemieckiej, włoskiej i francuskiej prasy, która w ostatnich dniach rozpisywała się o jego uwikłaniu w aferę spalinową sugerując, że kierując firmą od 9 lat musiał wiedzieć o niedozwolonych aplikacjach, tym bardziej, że od 6 lat jest również w zarządzie VW.
Audi jednak konsekwentnie uchylał się od odpowiedzi i komentowania tego tematu. Wcześniej niemiecki media szeroko rozpisywały się o przyjęciu, jakie wydał dla pracowników w czasach ostrych cięć wydatków. Ostatecznie szef Audi zapłacił za nie z własnej kieszeni. Teraz wskazywano, że z pewnością straci on stanowisko, ponieważ jest już jedynym menedżerem z zarządu marki, na którym nie ciążą jakiekolwiek zarzuty związane z dieselgate. jednocześnie niemiecki „Forbes” rozpisywał się o tym, że inżynierowie Audi wymyślili feralną aplikację jeszcze w 1999 roku, właśnie żeby sprostać wymaganiom czystości spalin i w samej Europie i w Stanach Zjednoczonych. Pomysł jednak został wtedy skrytykowany i odrzucony przez zarząd, ale powrócił w 2009 roku i aplikacja była wykorzystywana w autach VW, Audi i Porsche. Zbiegło się to z objęciem przez Stadlera funkcji prezesa Audi, który zanim został szefem Audi od roku 2002 był odpowiedzialny w całej Grupie VW za planowanie produktu.