Suzuki Ignis udowodnił już, że małe auto miejskie może być, jak dobrze zaprojektowany mikro-apartament. Niby miejsca jest tam tyle co w garderobie, a mimo to czujesz się tam dobrze – mieszka ci się komfortowo i bez problemu zmieścisz tu wszystkie niezbędne rzeczy. Podobnie jest z Ignisem. W jego zabawkowo wyglądającym nadwoziu jest więcej miejsc niż mogłoby się wydawać, a w razie potrzeby, bagażnik można powiększyć do wielkości kufra auta o rozmiar większego. Nic dziwnego, że przy okazji liftingu Suzuki zdecydowała się jedynie na kosmetyczne zmiany, bo trudno tu coś poprawić.
CZYTAJ TAKŻE:
Suzuki Ignis 1,2 DualJet SHVS.
Liczy się wnętrze
W Ignisie nic nie jest zaprojektowane przypadkowo. Lata doświadczeń w budowaniu kei-carów, czyli japońskich mikrosamochodów o wielkości budki telefonicznej, które pomieszczą całą rodzinę, nie poszły na marne. Mimo wąskiej i krótkiej karoserii projektanci tak poukładali wnętrze Ignisa, że bez problemu zmieści się tu czterech dorosłych pasażerów. Miłym zaskoczeniem jest też długość siedzisk przednich foteli – wymiarami wybiegają ponad przeciętną w tej klasie samochodów. Co ważne mają też spory zakres regulacji, dzięki czemu bez problemu można znaleźć wygodną pozycję, mimo tego, że Ignis nie ma regulacja kolumny kierowniczej w poziomie. Zastosowano tu też sprytne rozwiązanie z przesuwaną kanapą, a właściwie tylnymi fotelami, które można odrębnie przestawiać i to zarówno siedzisko, jak i oparcia lub po prostu je złożyć. Bagażnik Ignisa można dwoma ruchami powiększyć ze standardowych 267 litrów do 514 l. Nowością są kolory plastików we wnętrzu. Lakierowane wstawki mogą być teraz granatowe lub srebrne – w zależności od koloru nadwozia. Pojawiły się także całkiem nowe akcenty kolorystyczne tapicerki oraz przeprojektowane wskaźniki na desce rozdzielczej.