Jak podała organizacja europejskich producentów samochodów ACEA, w II kwartale 2019 r. rejestracje samochodów bateryjnych w UE zwiększyły się r/r o prawie 98 proc. do 63,6 tys. sztuk. Najwyższy, 381-proc. wzrost (1588 zarejestrowanych aut) nastąpił w Danii. Niewiele mniejszy, 330-proc. (4274 szt.) – w Szwecji. W tego rodzaju statystykach dobrze wypadła Polska, gdzie w II kw. sprzedaż „elektryków” podskoczyła o 311 proc. Problemem jest jednak niska baza: w okresie kwiecień–czerwiec 2019 r. zarejestrowano 534 samochody (130 przed rokiem). To pokazuje, że od dużych rynków dzieli nas przepaść. W Niemczech II kw. przyniósł 15,2 tys. rejestracji, we Francji 10,5 tys., w Holandii 10,1 tys., w Wielkiej Brytanii prawie 6 tys. Liderem pozostaje Norwegia, gdzie sprzedano 16,5 tys. aut bateryjnych przy 58-proc. wzroście. Słabiej niż w Polsce kręci się tylko rynek w pozostałych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. W Czechach rejestracje wzrosły o 17 proc. do 217 szt., na Słowacji spadły o 73 proc. do 41 szt. Na Litwie sprzedano tylko 31 aut elektrycznych, na Łotwie 22, w Estonii 25.
CZYTAJ TAKŻE: Sprzedaż aut elektrycznych na świecie. Polska daleko w tyle
Jak informuje Polskie Stowarzyszenie Paliw Alternatywnych (PSPA), w Polsce zarejestrowanych jest 6336 aut zasilanych prądem, w tym 4 tys. bateryjnych. Na małe zainteresowanie nimi wpływa brak dopłat, stymulujących ten rynek w Europie. Przykładowo w Niemczech dopłata do auta bateryjnego wynosi 4 tys. euro, we Francji 6 tys. euro, w Wielkiej Brytanii sięga 3,5 tys. funtów. Polski rząd dopłaty co prawda już zaplanował, ale górny limit ceny samochodu, który mógłby zostać objęty wsparciem, wynosi dla osób fizycznych 125 tys. zł. – To promowanie samochodów bardzo małych, praktycznie ograniczające się do zaledwie 3 modeli – twierdzi Maciej Mazur, dyrektor zarządzający PSPA.
CZYTAJ TAKŻE: Uwaga na kierowców mocnych aut elektrycznych. Powodują więcej wypadków