Chodzi o Greenway Polska – najszybciej budującą w naszym kraju sieć e-słupków. Od 7 maja w jej punktach nie będzie można już pobrać energii za darmo. Za każdą kierowcy zapłacą 1,89 zł (w przypadku ładowania prądem stałym, co jest szybsze) lub 1,19 zł (w przypadku ładowania prądem zmiennym, wolniej). Po przekroczeniu odpowiednio 45 minut i 180 minut dodatkowo właściciele aut na prąd będą uiszczać 0,4 zł za każdą minutę. Taki sam poziom cen (przeliczony na euro) ma obowiązywać na Słowacji w punktach, skąd wywodzi się polska spółka.
Co prawda jest on niższy niż średnia europejska, wynosząca 2,36 zł/kWh, ale i tak kilkukrotnie więcej niż kosztuje pobranie takiej ilości energii z gniazdka. W taryfie nocnej za 1 kWh płaci się ok. 0,32 zł.
– Bezpłatne świadczenie przez nas usług miało charakter przejściowy. Żadna firma nie może funkcjonować bez przychodów, bo wtedy nie jest w stanie się rozwijać – tłumaczy Rafał Czyżewski, prezes Greenway Polska. Zdaje sobie jednak sprawę z tego, że po wprowadzeniu opłat istotnie spadnie popyt na ładowanie na stacjach sieci.
Spółka szacuje, że przejechanie 100 km autem elektrycznym będzie kosztować 10,9 zł, ale tylko pod pewnym warunkiem. Właściciel takiego samochodu przez 70 proc. czasu będzie musiał ładować się z domowego gniazdka, a z szybkich ładowarek Greenwaya tylko w 20 proc. Resztę prądu taki samochodów powinien pobrać z bezpłatnych ogólnodostępnych słupków.
– Przedstawiona struktura poboru jest możliwa, ale na dojrzałym rynku. U nas on dopiero raczkuje, więc właściciele aut elektrycznych nie mają alternatywy – komentuje Wojciech Mazurkiewicz, prezes OtoeCar.
Jak szacuje Czyżewski, przy założeniu ładowania tylko w płatnej i średnim zużyciu energii na poziomie 18 kWh na każde 100 km, przejechanie 100 km będzie kosztować 34 zł.
W ocenie Mazurkiewicza tak wysoki poziom cen – nieadekwatny do zarobków Polaków i porównywalny do przejazdu 100 km autem spalinowym – zabije rodzącą się ideę elektromobilności.