Gdy w 2016 r. Uber przejmował innowacyjną firmę Otto, pracującą nad systemami do autonomicznej jazdy (tzw. self-driving), prognozowano rychły przełom w motoryzacji, który będzie skutkował pojawieniem się na ulicach aut bez kierowców. Uber wiązał spore nadzieje z tym startupem, założonym przez mającego polskie korzenie Anthonego Levandowskiego. Całej transakcji towarzyszyła zresztą atmosfera skandalu, bowiem Levandowski – nim założył Otto – pracował w związanej z Googlem firmie Waymo, również pracującej nad technologiami self-driving. Oskarżano go nawet o wyniesienie z laboratoriów sekretów, które miały dać Uberowi przewagę w wyścigu o autonomiczne auta.
fot. Justin Merriman/Bloomberg
Wszystko to zwiastowało, że wkrótce Uber będzie dzielił i rządził na tym rynku. Wydawało się, że nierealne wówczas zapowiedzi firmy, które zakładały, iż do 2022 r. będzie miała 75 tys. autonomicznych samochodów, świadczących usługi taxi w 13 miastach, mają szanse na realizację. Uber nie przybliżył nas jednak do przełomu na drogach, a bańka obietnic rodem z filmów science-fiction właśnie pękła.
Przekraczanie Rubikonu
Wydaje się, że Uber, który jeszcze w tym roku ma zadebiutować na nowojorskiej giełdzie, sam wierzył w te nierealne plany, które określano mianem Projektu Rubikon. Świadczyć może o tym fakt, że na ich realizację każdego miesiąca przeznaczał 20 mln dol. Założyciel Ubera Travis Kalanick o technologiach self-driving mówił wręcz, że z punktu widzenia przyszłości stanowią o być albo nie być jego startupu.
Google na startup Waymo rozwijający technologię jazdy autonomicznej wydaje ok. 1 mld dol. rocznie / fot. Caitlin O’Hara/Bloomberg