Dla tradycjonalistów jest kompakt i30. Dla „zielonych” – Ionic, model specjalnie skonfigurowany do napędów alternatywnych. Hyundai goni w tej materii konkurencję i wychodzi mu to całkiem nieźle.
Po pierwsze nadwozie – koreańskiemu producentowi udało się uniknąć charakterystycznego dla dalekowschodnich konstrukcji udziwniania karoserii elektryków. To zgrabny, ładnie narysowany kompakt, który może się podobać. Po drugie – napęd. Pod maską znalazł się spokojny, czterocylindrowy silnik benzynowy 1.6 o mocy 105 KM oraz elektryczna jednostka dokładająca 43,5 KM, co daje tzw. moc systemową 141 KM. To całkiem zgrabna kombinacja, adekwatna do potrzeb tego samochodu. Po trzecie, nie zastosowano tu, co często zdarza się w hybrydach, przekładni CVT, ale dwusprzęgłowy, bardzo kulturalnie pracujący automat. To rozwiązanie w istotny sposób wpływa na kulturę jazdy Ionica. Po czwarte wreszcie, Hyundaiowi udało się – a mówię to o testowym egzemplarzu, czyli hybrydzie plug-in – na tyle wydłużyć zasięg elektryczny, że zasadniczo da się większość miejskich tras pokonać na prądzie, co w znaczący sposób wpływa na koszt eksploatacji. Realnie w trybie czysto bateryjnym da się przejechać ok. 52-53 km, co jest bardzo dobrym wynikiem. I ma się na to wpływ, bo co prawda przy gwałtowniejszych manewrach „na prądzie” jednostka spalinowa stara się pomagać, to jazda w trybie elektrycznym nie zależy od widzimisię komputera, ale od naciśnięcia guzika. Akumulatory muszą być wtedy naładowane powyżej 25 proc., jeśli nie są aż tak pełne auto porusza się w trybie hybrydowym. Co więcej, automatyczne przełączanie pomiędzy napędami jest praktycznie niezauważalnie, to duży plus dla konstruktorów.
Skrzynia pracuje w dwóch trybach – normalnym, który można uznać za bardzo, ale to bardzo eko, bo automat robi wtedy wszystko, by pracować jak najłagodniej i jak najoszczędniej. Nie spodziewajmy się po nim adrenalinowych strzałów, za to na pewno – oszczędnej podróży. Spalanie poniżej 6 l/100 km to norma, a można powalczyć o sporo mniej. Zmiana na tryb sport oznacza drastyczną zmianę – ionic się ożywia, co dodatkowo jest podkreślone zmianą wyglądy zegarów na wyświetlaczu – prędkościomierz zastępuje obrotomierz, a szybkość wyświetlana jest w środku tego zegara. Czerwone akcenty pokazują, że teraz jest zdecydowanie mniej zielono. Przeskok jest ogromny – z sennego koali auto zamienia się w małego, ambitnego tygryska i może zaskoczyć zrywnością. Co prawda 10,8 s do setki to nie jest jakiś szczególny wynik, ale wrażenie jest zdecydowanie lepsze niż suche cyfry. Szkoda tylko, że skrzynia nie ma biegu B, wzmacniającego rekuperację. Przydałby się tym bardziej, że doładowanie akumulatorów w czasie jazdy wymaga sporej determinacji. Co nie znaczy, że się nie udaje.
Za to ładowanie z domowej wtyczki zajmuje ok. 3-4 godzin, więc nie ma problemu z codziennym napełnieniem akumulatorów. A potem można walczyć o eko punkty przyznawane przez system. Udało mi się dojść do maksymalnych 8. Przynajmniej mam poczucie, że coś zrobiłem dla środowiska.