Prokuratura w Monachium podała, że prowadzi dochodzenie ws. sprzedaży ok. 80 tys. aut Audi z dieslami w Stanach w latach 2009-15, bo podejrzewa, że instalowano w ich urządzenia zakłamujące emisje spalin podczas testów.
Według samej grupy przeszukania zaczęły się rano w środę w jej biurach w Ingolstadt i Neckarsulm, gdzie grupa zatrudnia ok. 60 tys. ludzi. Rewizje w centrali grupy w Ingolstadt prowadziło ok. 70 ludzi. Przeszukano biura i mieszkania, nie dotyczyło to prywatnego domu prezesa Ruperta Stadlera. Były to pierwsze rewizje w lokalach tej firmy od czasu wyjścia na jaw skandalu w VW we wrześniu 2015.
Audi przyznała się w listopadzie 2015, że jej silniki Diesla V6 3,0 były wyposażane w urządzenia kontroli emisji spalin uznane w Stanach za nielegalne. Firma stwierdziła, że w jej najlepiej pojętym interesie jest wyjaśnienie wszystkich manipulacji i w pełni współpracuje z organami dokonującymi rewizji. — Daleko jeszcze do końca tej drogi wyjaśnienia skandalu — oświadczył prezes Stadler na konferencji wynikowej grupy. — Będziemy trzymać się tego do czasu zakończenia prac.
Poinformował dziennikarzy, że jego domu nie przeszukiwano. — Cały czas wspierałem działania mające wyjaśnić kwestię diesli w Audi — powiedział na konferencji prasowej. Nie odpowiedział, czy na skutek trwającego śledztwa może dojść do dalszych zmian personalnych i odwołał się do posunięć ogłoszonych wcześniej. Od 1 maja stanowisko szefa działu badawczo-rozwojowego zajmie dotychczasowy wiceprezes od R&D w Volvo Cars, Pater Mertens; załamie miejsce Stefana Knirscha, który odszedł z firmy po skandalu.
Dyrektor finansowy Audi, Axel Strotbek stwierdził, że nie widzi obecnie potrzeby zwiększenia odpisu na Dieselgate ponad odłożone już 1,63 mld euro.
