Ferrari jest ukochanym autem i ulubioną firmą szefa Fiat Chrysler Automobiles, Sergio Marchionne.Jeździ nimi najchętniej, chociaż do wyboru ma również Jeepy i Alfy Romeo, a zdarza mu się wsiąść także do „500”. W przypadku Ferrari jednak zdarza się, że je rozbija.
Rynek oczekuje wielkiego sukcesu Ferrari, a właściciele w kampanii promocyjnej stawiali na emocjonalny wizerunek marki w dodatku luksusowej, która zawsze wyceniana jest wyżej, niż zwyczajna firma.
I tak się stało tym razem. Tylko we wtorek, 20 października inwestorzy instytucjonalni wykupili akcje płacąc po 52 dol. za 893 miliony dolarów, co daje wycenę spółki na poziomie 10 mld dol. Wcześniej sam FCA widział przedział ceowy 48-52 dol. za akcję.
Marchionne i prezes grupy FCA, John Elkann długo wahali się, czy warto jest wprowadzać Ferrari na giełdę. Ostatecznie zdecydowali się sprzedać jedynie 9,1 proc. udziałów, a wpływy z IPO mają zostać wykorzystane na silne wejście Alfy Romeo na rynek amerykański, oraz promocję Jeepa i Maserati.
Pojawiły się jednak głosy , że auta Ferrari są lepszą inwestycją, niż akcje tej spółki, bo rzeczywiście starsze modele są zazwyczaj droższe od nowych, na świecie jest kilkunastu kolekcjonerów pojazdów tej marki i zawsze są miliarderami. I praktycznie nie ma dzisiaj kraju na świecie, z pogrążoną w kryzysie Rosją włącznie, gdzie popyt na te auta byłby zaspokojony. —Tak naprawdę, jeśli chodzi o użyteczność Ferrari, niewiele różni się ona od np. Toyoty, bo i jednym i drugim autem można pojechać do pracy i nim wrócić. Ale Ferrari jest marką pełną ekspresji i emocji, czego o Toyocie powiedzieć nie można. Nie mówiąc już o tym, że Toyota 70-letnia, to bardzo stare auto, a 70-letnie Ferrari, to perełka i nadal auto młode – tłumaczy popyt na akcje Ferrari i na auta tej marki Meir Statman, profesor Santa Clara University. I szacuje, że Ferrari dofinansuje FCA ostatecznie na kwotę przynajmniej 2,8 mld euro, czyli po dzisiejszym kursie 3,2 mld dol. Ferrari został założony w 1029 roku prze kierowcę rajdowego, Enzo Ferrari.