Rz: Czy nie ma pan wrażenia, że dzisiaj światowa motoryzacja znalazła się w najtrudniejszym momencie w swojej historii, jeśli nie w punkcie zwrotnym?
Ian Robertson: To prawda. Następnych pięć lat przewróci do góry nogami tę branżę. Zmieni się wszystko, od tego, jak auta są projektowane, poprzez ich produkcję, malowanie, napęd. Ma już nie być silników spalinowych, w co ja akurat nie do końca wierzę, kierowcę wesprą coraz bardziej autonomiczne systemy, na szerszą skalę pojawi się współwłasność samochodów, auta będą wynajmowane na minuty, a nie kupowane na własność. Dojdzie jeszcze daleko posunięta cyfryzacja. To oznacza, że w ciągu następnych pięciu–dziesięciu lat napisana zostanie zupełnie nowa karta w historii naszej branży. Będzie to wyjątkowy czas, bo zmiany zajdą także w prowadzeniu biznesu. Już dzisiaj jest silnie regulowany, ale regulacje zostaną jeszcze zaostrzone. Dotychczas były one na poziomie regionalnym, potem dodatkowo na krajowym, teraz wprowadzają je także miasta. To wszystko razem wzięte powoduje, że żyjemy w fantastycznych czasach.
Kiedy mówi pan o wyzwaniach, nie wspomniał pan o polityce. A przecież i ona wywiera wpływ na to, co dzieje się w motoryzacji.
Polityka jest wpleciona we wszystko, co się u nas dzieje. Widać ją we wszystkich ustawach. To branża najbardziej konkurencyjna na świecie, więc wszystkie rządy chcą wywierać na nią wpływ. Cykle inwestycyjne wynoszą siedem lat i zapewne się skrócą, więc są bardzo atrakcyjne. A niezależnie od tego, czy mówimy o Brexicie w Europie czy też o polityce Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych, zawsze motoryzacja jest pod lupą i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. W Europie w branży pracuje 14 milionów ludzi, a produkcja ma wartość 3,5 bln dol. Jeśli dodamy do tego przemysł komponentów, dochodzimy do ponad 10 bln dol…
No właśnie, co dla pana jest w tej chwili większym wyzwaniem: warunki Brexitu czy polityka nowej administracji amerykańskiej?