Od tego jak szybko i w jaki sposób upora się niemiecka grupa ze skandalem wywołanym zaniżaniem emisji dwutlenku węgla w silnikach diesla, zależy czy jest to w ogóle możliwe.
Przy tym podważona została nie tylko wiarygodność samego VW, ale i innych niemieckich producentów. Na przykład władze koreańskie nie wykluczają akcji przywoławczej dla wszystkich niemieckich diesli jeżdżących po drogach w tym kraju. Nie brak także opinii, że w tej sytuacji niewiarygodna stała się cała krucjata klimatyczna kanclerz Angeli Merkel, zwłaszcza jej naciski na Amerykanów.
Na każdym rynku Volkswagen ze swoimi 12 markami aut był postrzegany jako główny gracz w wielkimi perspektywami. Ekspansja nie bardzo wychodziła mu w Stanach Zjednoczonych, gdzie właśnie postanowił zawalczyć o wizerunek, jako firma dbająca o środowisko i przekonać Amerykanów do silników diesla- bo mogą być czyste. Poziom emisji dwutlenku węgla jest jedną z podstawowych danych, jakie producenci ujawniają przy premierach nowych modeli aut, a „czysty diesel” nadal pozostaje marzeniem. Volkswagen twierdził, że się do niego zbliżał. Teraz amerykańscy klienci, którzy zawierzyli VW domagają się zwrotu pieniędzy, twierdzą że zostali oszukani, bo w ich autach niemiecki producent zamontował urządzenie zmniejszające wskaźnik emisji CO2 jedynie w czasie testów, zaś podczas normalnej eksploatacji przekracza ona dozwolony poziom od 10 do 40 razy.
Analitycy rynku motoryzacyjnego wyliczają, że oszustwo z zaniżaniem emisji CO2 w karach wymierzonych przez władze USA może koncern z Wolfsburga kosztować nawet 18 mld dolarów. To zachwiałoby finansami nawet takiej potęgi finansowej, jaką jest VW.
Amerykanie nie są jedynymi, którzy bardzo poważnie podeszli do spalinowego oszustwa Niemców. Dochodzenie rozpoczęły władze Korei Południowej, gdzie po otwarciu rynku motoryzacyjnego w związku z umową o wolnym handlu z Unią Europejską, miejscowi producenci Hyundai i Kia zmagają się z konkurencją.