Pokładowy system nawigacji prześledzi każdy przejechany kilometr i zapamięta twoją drogę do pracy. Może też pomóc w wyborze najmniej zatłoczonej trasy lub w znalezieniu wolnego miejsca na parkingu. Współczesne auta – określane coraz częściej mianem smartsamochodów – potrafią zebrać nawet tak osobiste dane jak waga pasażera na przednim siedzeniu.
Dla użytkownika taki pojazd, stale podłączony do internetu, może się stać cudownym ułatwieniem życia albo wścibskim koszmarem – w zależności od podejścia. Z producentami samochodów sprawa jest prostsza – dla nich będzie on kopalnią niezwykle wartościowych danych. Właśnie dlatego koncerny motoryzacyjne są coraz bardziej zdeterminowane, by powstrzymać takie firmy, jak Google i Apple – które osiągnęły znaczące zyski ze sprzedaży usług online i przenośnych urządzeń elektronicznych – przed zwiększaniem swojego udziału w rynku samochodów. Jest to kolejny front w światowej batalii, która w realiach amerykańskich (tam walka jest najbardziej zażarta) określana bywa jako wojna między Detroit (ośrodek przemysłu auto–moto) a Silicon Valley.
Celem gigantów Doliny Krzemowej jest zdobycie kontroli nad nadchodzącą (czy może: nadjeżdżającą) rewolucją internetową na czterech kołach – i pozostawienie zakładom z Detroit zdecydowanie mniej dochodowego zadania, polegającego na zwykłym przetwarzaniu metalu na pojazdy. McKinsey szacuje, że do 2030 r. samochodowe usługi oparte na danych i internecie (w tym współdzielenie miejsc podczas podróży) mogą wygenerować 1,5 bln dol. zysków rocznie. – Wszyscy chcą przejąć kontrolę nad wyświetlaczami w samochodach – mówi obrazowo Tony Posawatz, szef firmy konsultingowej Invictus iCar.
– To są dane o olbrzymiej wartości, firmy próbują znaleźć sposób na to, jak je zdobyć. Obie strony walczą o dane z desek rozdzielczych z prostego powodu: gdy kiedyś autonomiczne samochody, jeżdżące bez kierowców, staną się normą, ludzie zyskają więcej czasu na zakupy podczas jazdy. A szczegółowe dane na temat tego, gdzie i w jaki sposób poszczególni użytkownicy spędzają czas w podróży – co dotyczy również zakupów – pomoże marketingowcom stworzyć precyzyjnie ukierunkowane reklamy, uważane za najbardziej efektywne.
W związku z tym Ford i inni producenci już teraz starają się ograniczyć dostęp do najbardziej wartościowych danych, mogących wspomóc sprzedaż usług w samochodach i ułatwiających tworzenie reklam dla klientów w autach. – Nie chcemy, by produkowane przez nas pojazdy stały się narzędziami w rękach Google’a i Apple’a – mówi wprost Don Butler, dyrektor działu smartsamochodów i usług online w Fordzie. – Chcemy być pewni, że nasi klienci dostaną szansę na wyrażenie świadomej zgody na to, w jaki sposób będą zbierane i wykorzystywane dane na temat ich przyzwyczajeń – tłumaczy. I dodaje jeszcze jedno: – Chcemy również mieć udział w wygenerowanych w ten sposób zyskach.