Uber – diabeł czy anioł?

Uber ma w Polsce wielu zwolenników. Niższa cena i walka z monopolami zwykle mocno działają na wyobraźnię. Ale może wcale nie jest tak różowo?

Publikacja: 05.05.2016 15:18

Wojna o Ubera trwa w Europie w najlepsze. W Polsce taksówkarze lobbują za ograniczeniem lub wręcz zakazem kojarzenia przewozu prywatnych osób za pomocą aplikacji amerykańskiej firmy. W Belgii zabroniono w ogóle tego typu niezarejestrowanych jako działalność gospodarcza usług. W Kalifornii i Massachusetts Uber w ramach ugody zapłacił 100 mln dol. zadośćuczynienia użytkownikom programu przewożącym partnerów. Twierdzili oni, że de facto pracują dla Ubera, ale prawnie nie mają statusu pracowników (a to oznacza choćby prawo do urlopu).

Zwolennicy i przeciwnicy

Zwolennicy Ubera szermują głównie dwoma argumentami. Twierdzą, że dzięki aplikacji otwarto rynek kontrolowany przez korporacje taksówkowe. No i – co dla pasażerów powinno być najważniejsze – obniżono ceny usług transportowych. Niższa cena i walka z monopolami zwykle mocno działają na wyobraźnię.

Przeciwnicy zwracają uwagę, że nie bez powodu wejście na ten rynek jest obostrzone ograniczeniami – odpowiedzialność za przewóz osób jest jasna, istnieje próg kwalifikacyjny dla taksówkarzy, wiadomo jak i wobec kogo dochodzić reklamacji, no i licencjonowane korporacje są (w miarę) przejrzyste dochodowo. Podkreślają, że brak kas fiskalnych oznacza nie tylko nierówne obciążenie dla osób oferujących te same usługi, ale też jest problemem z punktu widzenia wpływów podatkowych.

Przypadkowa ofiara

Przy okazji konfliktu o Ubera obrywa się też innym przedstawicielom (przynajmniej teoretycznie) tzw. sharing economy – czyli np. Airbnb, platformie pośredniczącej wynajmowi mieszkań i domów na krótkie okresy czasu, będącej naturalną konkurencją dla hoteli i pensjonatów. Szkoda tylko, że zjawisko znane od lat (platformy pośredniczące w wynajmie działają nie tylko w Polsce, ale i na świecie co najmniej od dekady) nagle, niejako przy okazji, znajduje się na cenzurowanym.

Uber alles

Ale wracając do Ubera sprawa nie wydaje się wcale tak oczywista, jak uważają zwolennicy amerykańskiej aplikacji. Może i jest taniej i możliwe, że jest wygodniej i bardzo prawdopodobne, że zwiększa to konkurencję na rynku (tak uznał np. polski UOKiK), ale jakie to ma konsekwencje w szerszej perspektywie? Przede wszystkim nie bez powodu dostęp do niektórych usług jest zamknięty. Nawet gdyby uznać za oczywiste, że taksówkarze to nie lekarze, i nie wymaga to tak wysokich klasyfikacji jak ukończenie studiów i długich lat robienia specjalizacji, jest to jednak rynek, który niekontrolowany ma tendencje do narastających patologii.

Choćby przewijających się przez media historii samozwańczych przewoźników, którzy pozbawieni liczników, żądali za przewóz pasażerów horrendalnych kwot.

Niższa cena usługi oznacza zwykle niższą marże dla świadczącego usługę lub pośrednika w jej świadczeniu. Efekty tej niższej marży to często albo obniżenie jakości usługi, albo konieczność redukcji skali biznesu (czytaj zwolnień). W tym przypadku działalność Ubera, rozbijając korporacyjny system na rynku, przyczyni się zapewne do bezrobocia wielu osób. Przy okazji upadną zapewne niektóre biznesy taksówkowe. Czy w jakikolwiek sposób zrównoważą to dodatkowe, zaoszczędzone złotówki w kieszeniach pasażerów i dodatkowe dochody osób dorabiających przewozami?

Osobiście śmiem wątpić. W skrajnej interpretacji przychody wąskiej grupy zostaną zredystrybuowane wśród większej liczby osób. Tyle, że pieniądze te będą mniejsze. W ten sposób ci, którzy mają stałą pracę, mogą ją stracić, a ich następcy mogą sobie „dorobić”. Tyle, że znacząca część ryzyka przechodzi na nich – począwszy od fiskusa (przychody bez działalności gospodarczej i paragonów fiskalnych) po zdarzenia jednorazowe (w końcu przytrafiają się też wypadki i stłuczki, a im częściej się jeździ tym większa szansa na takie zdarzenie).

Ponadto, brak kas fiskalnych oznacza, że w praktyce przewoźnicy korzystający z Ubera działają w szarej strefie. A to oznacza nie tylko wspomniane ryzyko urzędowe, ale choćby ubezpieczeniowe (ciekawe jak zareaguje ubezpieczyciel kiedy dojedzie do wniosku, że auto ubezpieczone jako prywatne służy do działalności zarobkowej – dla każdego z wariantów są inne taryfy).

Monopolistyczna przyszłość?

Warto też wspomnieć o przychodach samego Ubera, który pobiera 20 proc. prowizji od skojarzonych za pomocą jego aplikacji przewozów. Nie jest więc tak, że nagle system korporacji znika. Miejsce mniejszych zajmuje inna – duża, bo globalna. Choć na szczęście w Polsce jest też MyTaxi. Warto pamiętać, jak zaczynały duże internetowe start upy. Kiedy Google i Facebook pojawiły się na rynku, publicyści różnej maści pisali o tym, że jest to powiew świeżości w skostniałych branżach, przeciwwaga dla takich firm jak Microsoft czy Yahoo. Dziś to Google jest drugim Microsoftem – któremu Komisja Europejska zarzuca praktycznie to samo, co onegdaj koncernowi panów Gatesa, Allena i Ballmera. Marzenie o tym, żeby móc pojechać Uberem w każdej aglomeracji świata może się ziścić bardzo szybko, ale co się stanie, gdy Uber nie będzie miał już możliwości wzrostu, a jego konkurencja zostanie zmarginalizowana? Uber wspaniałomyślnie zrezygnuje z maksymalizacji zysku?

Interesująca może być w tym kontekście sprawa wspomnianej ugody w USA, gdzie kierowcy jeżdżący dla Ubera wywalczyli 100 mln dol. w ramach ugody. Zarzucali oni Uberowi, że praktycznie są pracownikami firmy, ale firma ich za takich nie uznaje. Czy nie przypomina to przypadkiem patologii na rynku pracy?

Czy to oznacza, że Uber to samo zło? Niekoniecznie. Ale nie można sobie zamydlić oczu hasłami – „taniej i lepiej” czy „wreszcie ideał wolności działalności gospodarczej”. Jeśli Uber ma zwiększyć konkurencję powinien funkcjonować na podobnych prawach jak inne podmioty na rynku. Łącznie z kasami fiskalnymi, progiem wejścia do grupy kierowców czy choćby rejestracją działalności gospodarczej. Praca na czarno tylko pozornie jest pełna zalet. I nawet jeśli nikt nie chce płacić podatków, to z pewnością każdy chciałby mieć pewną emeryturę, dostęp do publicznej służby zdrowia i publicznej edukacji. Tyle, że tylko pozornie da się to pogodzić. I tylko kosztem innych, którzy za to płacą.

Wojna o Ubera trwa w Europie w najlepsze. W Polsce taksówkarze lobbują za ograniczeniem lub wręcz zakazem kojarzenia przewozu prywatnych osób za pomocą aplikacji amerykańskiej firmy. W Belgii zabroniono w ogóle tego typu niezarejestrowanych jako działalność gospodarcza usług. W Kalifornii i Massachusetts Uber w ramach ugody zapłacił 100 mln dol. zadośćuczynienia użytkownikom programu przewożącym partnerów. Twierdzili oni, że de facto pracują dla Ubera, ale prawnie nie mają statusu pracowników (a to oznacza choćby prawo do urlopu).

Pozostało 92% artykułu
Archiwum
Gliwice walczą o motoryzacyjną nowość z silnikiem z Tych
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Archiwum
Zarobki Elona Muska zatwierdzone, ale nie jednogłośnie
Archiwum
Dyrekcja Skody proponuje podwyżkę zarobków
Archiwum
Europejski plan produkcji PSA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Archiwum
Fabryka Opla w Tychach uratowana