W październiku drugi japoński producent ogłosił akcję przywoławczą 1,2 mln samochodów, w tym wszystkich osobowych sprzedanych w Japonii w ostatnich 3 latach, po stwierdzeniu, że niektórych końcowych kontroli technicznych dokonywali w 3 zakładach pracownicy nie uprawnieni do tego. Akcja ta będzie kosztować 25 mld jenów (188 mln euro).
W postępowaniu ustalono, że końcowe kontrole niezgodne z wytycznymi resortu transportu były normą w latach 90., mogły nawet istnieć od 1979 r. w zakładzie w Tochigi.
„W każdym z tych zakładów dokonano redukcji zatrudnienia zgodnie z przewidzianymi normami, nie biorąc pod uwagę konieczności zapewnienia końcowej kontroli technicznej. W konsekwencji w fabrykach tych doszło do niedoboru inspektorów albo braku pracowników zastępczych” — stwierdziła grupa w komunikacie. Ogłosiła, że do końca marca zwiększy łączną liczbę inspektorów o 85m czyli o ponad 20 proc. wobec ich obecnej liczby. Rytm produkcji w niektórych zakładach zmalał o 40-80 proc., trwa zwiększanie w nich zatrudnienia.
Prezes Hiroto Saikawa wyjaśnił, że głównym problemem nie były same braki kadrowe, ale raczej brak związku reguł z realiami. — Z punktu widzenia warsztatu istniała luka między rzeczywistością i wymogami zatwierdzania tych kontrolerów, czego nie rozwiązaliśmy i doszło do niezgodności z przepisami. Ogłosił, że zrezygnuje z części swego wynagrodzenia w tym roku, ale nie podał wysokości, będzie nadal pełnić swą rolę pilnującego, by wprowadzono właściwe przeciwdziałania, a firma odzyskała zaufanie.
Nissan mianował noweli wiceszefa rady nadzorczej do nadzorowania wszystkich zakładów w Japonii i o zwiększeniu z jednego do 2 stanowisk w każdym zakładzie kierowników ds. przestrzegania jakości oraz do 2 odpowiedzialnych za końcowe kontrole pojazdów.