To niezwykłe. Po raz pierwszy w dziejach motoryzacji przeciętny kierowca, zwykły Kowalski, ma dostęp do niemalże kosmicznej technologii. Ma wybór samochodów o tak różnych rodzajach napędu, że aby dokonać dobrego i świadomego wyboru, trzeba się naprawdę nieźle postarać. No bo oprócz dobrze znanych samochodów spalinowych, tych z silnikami napędzanych benzyna lub olejem napędowym można dowolnie wybierać w samochodach elektrycznych i to takich, które nie rujnują już portfela, jak jeszcze kilka lat temu. Są też samochody wodorowe, są auta napędzane gazem i to nie tylko LPG, ale i CNG no i są auta hybrydowe, czyli mieszanina różnych napędów. Benzyna + gaz, wodór + prąd, benzyna + prąd wreszcie stary poczciwy Diesel + prąd.
Elektryk?
Dla wielu producentów samochód elektryczny ma być lekarstwem na wszystkie zmartwienia współczesnej mobilności i rozwiązaniem dla wszystkich. To pierwszy i podstawowy błąd. Nie, elektryk nie jest dla wszystkich. Przynajmniej nie dzisiaj, kiedy jego realny zasięg to 200-300 km, a ładowanie trwa kilkanaście godzin. Z drugiej strony wielu przewiduje, że silnik spalinowy to już historia. Być może, wiele jednak wskazuje na to, że w coraz mocniej zelektryfikowanym świecie na samochód elektryczny jest jeszcze za szybko, a spalinówka cały czas ma przed sobą świetlaną przyszłość.
Dlaczego? Bo samochody elektryczne oprócz wielu zalet (nie emitują żadnych niepożądanych substancji, zamiast drogiej benzyny zużywają znacznie tańszy prąd, są ciche i dynamiczne) mają swoje wady. To przede wszystkim niewydajny i mało ekologiczny system magazynowania energii (akumulatory są ciężkie i duże) oraz długi czas ładowanie. Do tego wszystkiego trzeba jeszcze dołożyć brak infrastruktury i wysoki koszt jej budowy.
Może zatem wodór?
Wydaje się, że to dobry kierunek. Wodór ma jednak jeden podstawowy problem, wymaga bardzo dużego ciśnienia – 700 barów. Poza tym nawet jeśli kupimy samochód napędzany wodorem, bo jest to jak najbardziej realne (w Niemczech Toyota Mirai kosztuje ok. 350 tys. zł) do najbliższej stacji tankowania będziemy musieli pojechać do… Berlina. Przy zużyciu ok 1,2 kg wodoru na 100 km i zbiorniku o pojemności 5 kg obawiam się, że z Warszawy do Berlina nie dojedziemy.
Tak dla jasności, układ wodorowy to tak naprawdę hybryda wodorowo-elektryczna, bo wodór to jedynie paliwo, z którego powstaje energia elektryczna i to ona tak naprawdę napędza silnik elektryczny, czyli cały samochód. A spaliny? W reakcji powstawania wodoru powstaje wyłącznie woda. Czysta woda.
Zostaje hybryda
Czy zatem na chwilę obecną najlepszym rozwiązaniem jest hybryda? Wydaje się, że tak, ale nie taka zwyczajna, a przyprawiona gniazdkiem do ładowania z sieci, czyli hybryda typu plug-in. Połączenie samochodu spalinowego z elektrycznym wydaje się najrozsądniejszym rozwiązaniem. Jeśli dodamy do tego możliwość ładowania akumulatorów z gniazdka mamy samochód, który na miejskich dystansach będzie bezemisyjny, a w dłuższych trasach spalinowy.
Dystans jaki potrafi przejechać hybryda plug-in to około 50 km. Można odnieść wrażenie, że to mało. Owszem, w końcu samochód ma nam dawać poczucie swobody. Jeśli jednak przyjrzymy się naszym średnim przebiegom, okaże się, że 50 km to wystarczający zasięg na załatwienie potrzebnych spraw w ciągu jednego dnia. A co z tą swobodą? Przecież pod maską cały czas pracuje benzyna.
Nie tylko ekologia
Hybrydy plug-in mają jeszcze jedna istotną zaletę. Oprócz tego, że zużywają mniej paliwa, dysponują zadziwiającymi osiągami. No bo jak inaczej nazwać przyspieszenie do setki poniżej 5 sekund? Tak naprawdę w hybrydach to jest najlepsze. Już nie tylko ekologia, która w dzisiejszych czasach jest istotna, ale i przyjemność z jazdy.
Materiał Promocyjny